Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Hitchcock Alfred - Dolina Smierci Dolina Smierci

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Dolina Smierci - Hitchcock Alfred - Страница 21


21
Изменить размер шрифта:

Jupiter i Bob pospieszyli za nim, zafascynowani tym, jak wiele informacji potrafi uzyskac ich nowy przyjaciel z mnostwa slabo czytelnych sladow na ziemi. Szli waskim traktem, ktory pial sie w gore miedzy poteznymi sosnami i brzozami. Kiedy stracili juz z oczu groty, zwolnili i posuwali sie ostroznie. Wkrotce zapach sosen pozwolil zapomniec o smierdzacych oparach.

Daniel zatrzymal sie.

– Oto i pojazd pana Nancarrowa. Przyjezdza nim czasem do wioski i przywozi nam prezenty: jedzenie, amunicje, zabawki dla dzieci.

Przy koncu drogi stal zaparkowany na polance ogromny, luksusowy samochod kempingowy. Nie bylo go widac z dolu, drzewa oslanialy go przed toksycznymi oparami.

Daniel ruszyl w strone pojazdu.

– Zaczekaj! – krzyknal jupiter. – W srodku moze ktos byc. Ci faceci sa uzbrojeni w karabiny.

Daniel wskazal na ziemi odciski podeszew z wzorami w ksztalcie rombow. Prowadzily prosto do kempingowego wozu.

– Domyslacie sie, kto tam jest? – spytal Daniel.

Jupiter i Bob pokrecili glowami.

– Pete. Wszyscy inni odeszli. – Mlody Indianin pokazal slady butow prowadzace w przeciwna strone.

– Schwytali Pete’a! – krzyknal Jupiter.

Popatrzyli na Daniela, jeszcze bardziej zdumieni i przestraszeni niz przedtem.

– Chodzmy – zarzadzil Indianin.

– Musimy jednak uwazac – ostrzegl Jupe. – Nancarrow moze byc w poblizu.

Pochyleni, pobiegli cicho do samochodu. Zatrzymali sie przy nim i zajrzeli przez okna do srodka. Wewnatrz znajdowaly sie dwie postacie. Pete siedzial przywiazany do metalowego, kuchennego krzesla, w ustach mial knebel. Towarzyszyl mu drugi skrepowany osobnik.

– Tata! – wrzasnal Bob.

ROZDZIAL 15. SMIERTELNA PULAPKA

Jupiter i Bob zdjeli kneble z ust pana Andrewsa i Pete’a.

– Tato, dobrze sie czujesz? – zapytal z przejeciem Bob.

– Teraz juz tak – odparl wzruszony pan Andrews. Guz na jego czole nadal byl ogromny, a rana paskudnie zaczerwieniona. Potrzebowal doktora. Bob przyrzekl sobie, ze natychmiast go poszukaja, kiedy stad uciekna. Mimo wszystko mial nadzieje, ze to nastapi.

– Jak cie pojmali, Pete? – dopytywal sie Jupiter, rozwiazujac wiezy krepujace przyjaciela. Drugi Detektyw byl bardzo wyczerpany.

– Bylem zmeczony. Zglupialem i dalem sie schwytac – odparl Pete, upraszczajac znacznie sytuacje. – Biff znal szlak przez las. Dotarl przede mna do drogi i wzial swoj samochod.

Oswobodzeni wiezniowie wstali, poruszajac zesztywnialymi ramionami i nogami.

– Dzieki, chlopcze. – Uradowany pan Andrews sciagnal swoja niebieska baseballowa czapeczke z glowy syna.

– Cala przyjemnosc po mojej stronie. – Bob usmiechnal sie szeroko, po czym przypomnial sobie, ze nalezaloby przedstawic ojcu Daniela.

Pete szybko doszedl do siebie, zrobil kilka pompek i ruszyl do samochodowej lodowki.

– Jestem glodny – oznajmil, wyjmujac maslo kokosowe, chleb i karton soku. Pozostali rowniez siegneli po jedzenie.

Pan Andrews chodzil tam i z powrotem po ciasnym wnetrzu, przytrzymujac sie polek i oparc krzesel.

– Dzieki Bogu, ze nic wam sie nie stalo. Opowiedzcie mi, co sie dzialo, kiedy siedzialem tu zwiazany jak prosie.

Bob zrelacjonowal przygody i doniosl, jakich odkryc dokonali wciagu minionych dwoch dni.

– Mark MacKeir nie zyje – zakonczyl. – Nancarrow go zabil.

– Przypuszczam, ze brudna robote wykonal Biff – powiedzial pan Andrews. – Chodzil za Markiem krok w krok i wiedzial, ze zamierza spotkac sie ze mna. George, ktory mial dostep do naszych samolotow, uszkodzil system elektryczny cessny, zeby sie mnie pozbyc. Umiescil malenki ladunek wybuchowy na waznym kablu za tylna scianka kabiny.

– Musial takze zainstalowac elektroniczny detonator. – Jupiter mowil z pelnymi ustami. – Dzieki temu Nancarrow mogl odpalic ladunek z ziemi.

– W polu swego widzenia – potwierdzil pan Andrews. – Nancarrow chcial, zeby samolot spadl w takim miejscu, w ktorym on moglby sprawdzic, ze nie zyje. Przedstawilem plan lotu, wiedzial wiec, gdzie mnie oczekiwac. Gdybym jednak przezyl, tym lepiej. Wyciagnalby ze mnie, czy opowiedzialem komus cala historie. Kiedy zobaczyl was, zorientowal sie, ze wiecej osob jest zaplatanych w cala afere. Przerazil sie. Nielegalny interes, ktory tutaj prowadzil, znakomicie prosperowal, wiec nie mogl sobie pozwolic na zadne dochodzenia. W koncu wyciagal z tego rocznie dobre pol miliona dolarow.

– Tyle forsy za skladowanie odpadow? – zapytal zdziwiony Pete.

– Wlasnie – odparl pan Andrews. – Wiedzial, ze czasu ma juz niewiele. Jak myslisz, dlaczego Agencja Ochrony Srodowiska naklada grzywny na rozne firmy w calym kraju? Legalne pozbywanie sie odpadow przemyslowych jest konieczne, ale kosztowne. Wiele przedsiebiorstw zrobi wszystko, by oszczedzic sobie pieniedzy i klopotow. Kilka miesiecy temu Agencja nakryla w Los Angeles przedsiebiorcow, wlewajacych smiercionosne plyny prosto do miejskiej kanalizacji.

– O rany! Przeciez pracownicy oczyszczalni sciekow mogli sie zatruc! A woda pitna! – zawolal Jupe.

– Dokladnie – odparl pan Andrews. – Po tym incydencie wydawca polecil mi zajac sie sprawa niebezpiecznych odpadow. Zbieglo sie to z telefonem od Marka MacKeira. Zadzwonil do redakcji i prosil o rozmowe z reporterem. Poczatkowo byl tak wystraszony perspektywa tego, co sie moze zdarzyc, jesli opowie mi o wszystkim, ze nawet nie podal swojego nazwiska. Zdradzil tylko, ze pracowal dla sieci sklepow samochodowych i odkryl, ze ich wlasciciel obnizal koszty, placac jakims podejrzanym osobnikom za wywoz odpadow. Nikt nikomu nie zadawal zbednych pytan. Chodzilo o plyny hamulcowe i akumulatorowe, zuzyty olej silnikowy, rozcienczalniki do farb. MacKeir porozmawial z wlascicielem i poprosil go, by zainteresowal sie cala sprawa, jednakze on nie tylko kontynuowal proceder, ale jeszcze zagrozil niewygodnemu pracownikowi, ze go wyleje z roboty. Wtedy Mark zaczal sledzic owego przewoznika odpadow – a byl nim Nancarrow – i zdemaskowal jego dzialalnosc. MacKeir byl uczciwym czlowiekiem, ktory pragnal, by przedstawic opinii publicznej prawde o nielegalnych smietniskach i zagrozeniach, jakie niosa ze soba toksyczne odpady. Dlatego zgodzil sie poinformowac mnie dokladnie o wszystkim, co sie dzieje.

Oparty o drzwi Daniel przysluchiwal sie spokojnie wywodom pana Andrewsa.

– Zatruwaja nasza doline – odezwal sie w koncu. – Ziemie, wode, zwierzeta, nawet powietrze, ktorym oddychamy. Sprowadzili na nas wszystkich chorobe, a byc moze zabili takze mojego wujka.

– Rzad ma duze doswiadczenie w likwidowaniu skutkow toksycznych zanieczyszczen. Zrobia, co beda mogli, by wam pomoc – pocieszyl chlopca pan Andrews. – Przykro mi z powodu smierci twojego wujka. Nie slyszalem, zeby ktorys z bandytow o nim wspominal, wiec nie wiem, co naprawde sie wydarzylo i czy oni maczali w tym palce.

Jupiter przesunal sie do przodu i usiadl na fotelu kierowcy.

– Czy wystarczy panu materialu do napisania reportazu? – spytal ojca Boba.

– Mam swietny poczatek – odparl pan Andrews. – W biurku lezy wiele notatek Nancarrowa, tylko czekaja, zeby je przeczytac. Ten samochod byl jego biurem. Dzieki temu, ze Nancarrow przez caly czas jest w ruchu, trudniej go schwytac.

– No to zmywajmy sie stad – zaproponowal Pete. – Biuro zabieramy ze soba. Jupe, przesun sie. Ja poprowadze – oswiadczyl, idac w strone miejsca kierowcy.

– Nie, ja to zrobie – zaprotestowal ojciec Boba.

– Pan jest chory – przypomnial Pete.

– On ma racje, tato – poparl przyjaciela Bob.

– Swietnie sie czuje – zaoponowal pan Andrews. Nagle zakrecilo mu sie w glowie i musial chwycic sie oparcia krzesla. Opadl na nie ciezko. – No coz, chyba jednak wam ustapie – przyznal.

– Nie moge znalezc kluczy – powiedzial Jupiter. – Czy pan wie, gdzie one sa? – zwrocil sie do ojca Boba.

– Nancarrow musial je zabrac ze soba.

Wszystkim zrzedly miny.