Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Hitchcock Alfred - Dolina Smierci Dolina Smierci

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Dolina Smierci - Hitchcock Alfred - Страница 20


20
Изменить размер шрифта:

– To swinstwo wyglada jak olej lub asfalt – uznal Bob.

– Smierdzi duzo gorzej.

– Przypomina te obrzydliwa substancje, ktora wyprodukowales w laboratorium chemicznym – zasmial sie Bob.

– To mial byc eksperyment naukowy – zaczal z irytacja Jupe, ale po chwili i on zaczal chichotac. – Pamietasz, jak pan Perry dostal ataku, kiedy to wybuchlo i obryzgalo caly sufit?

Dwaj przyjaciele pokladali sie ze smiechu, idac w strone ubitego okregu. Widnialy na nim liczne slady opon ciezarowek.

– Ciezarowki! – Bob schylil sie i podniosl z ziemi niedopalek, taki sam jak te, ktore wczesniej znalazl Jupiter.

– Na pewno z “dostawa” – stwierdzil ponuro Jupe.

– Kompania Przewozowa Nancarrowa! Moze jest tu gdzies moj tata! – zawolal Bob.

Chlopcy rozejrzeli sie dokola po zanieczyszczonym terenie. Od okregu odgaleziala sie inna waska droga. Prowadzila na polnocny zachod, znikajac w lesie miedzy sosnami i brzozami.

– Popatrz tam – zaproponowal Jupiter.

Ponizej grzbietu po poludniowo-zachodniej stronie okregu widac bylo serie naturalnych grot. Slady opon prowadzily prosto do nich. Chlopcy natychmiast tam pospieszyli.

– Tato! Jestes tu? – krzyknal Bob. W gardle mu zaschlo z emocji.

Przyjaciele zblizyli sie do wylotow grot, ale wydobywajacy sie z nich piekacy odor okazal sie nie do wytrzymania. Zaczeli kaslac, charczec, wiec wrocili do punktu wyjscia.

– Ta jakby mniej smierdzi – uznal Jupe, zerkajac do groty znajdujacej sie najblizej drogi.

Zajrzeli do zacienionego wnetrza.

– Widze jakies kanciaste ksztalty – powiedzial Bob.

Chlopcy weszli glebiej i zatrzymali sie na chwile, by ich oczy mogly przywyknac do mroku. Przez ogromny, okragly otwor do groty przedostawalo sie nieco promieni slonecznych.

Bob i Jupe z przerazeniem rozgladali sie dokola. Cala grota az po sklepienie zastawiona byla setkami trzydziestolitrowych pojemnikow.

Jupe odczytal napis na etykiecie.

– Polichlorek dwufenylu – oznajmil.

– Kwasy – dodal Bob, czytajac nastepna nalepke.

– Zasady, utleniacze, odpady siarczane – kontynuowal Jupe.

Chlopcy popatrzyli na siebie ze zgroza.

– Toksyczne odpady – podsumowal Jupe.

– Trafilismy na skladowisko niebezpiecznych substancji – powiedzial Bob.

Nagle ogarnely ich ciemnosci. Spojrzeli ku wylotowi groty. Jakas ciemna, grozna postac zaslaniala caly otwor.

Znalezli sie w pulapce.

ROZDZIAL 14. BRUDNE INTERESY

– Jupiter! Bob! Co wy tu robicie? – uslyszeli.

Chlopcy popatrzyli jeden na drugiego.

– Daniel? – upewnil sie Jupiter.

– Skad wiedziales, ze to my? – spytal Bob.

– Wynoscie sie stad! – powiedzial ze zloscia mlody Indianin. – Nikt nie ma prawa przebywac w swietej dolinie.

– Nie – odparowal Jupiter. – To ty przyjdz do nas. Cos ci pokazemy. Zrozumiesz, dlaczego twoje plemie choruje.

Daniel zawahal sie, po czym wszedl do jaskini.

– Poczekaj chwile, zeby twoje oczy przywykly do ciemnosci – poradzil Jupiter.

– Mam nadzieje, ze nie robisz mnie w konia – ostrzegl Daniel.

– Jasne, ze nie – zapewnil Jupe.

Pokazal nowemu przyjacielowi metalowe pojemniki. Z jednego, ktory stal w koncu jaskini, wyciekala na ziemie trujaca zawartosc. Chlopcy szybko wyszli na zewnatrz, byle dalej od gryzacych oparow. Jupiter wyjasnil, co zawieraja trzydziestolitrowe kontenery.

– Toksyczne odpady, ktore zatruwaja nasza wode i powietrze? – nie mogl uwierzyc Daniel.

– Znowu masz czerwone oczy – powiedzial Bob. – My zreszta tez.

– To znaczy, ze woda z Truoc prawdopodobnie nie nadaje sie do picia, a mieso ryb do jedzenia – myslal glosno Daniel.

– Zwierzeta, na ktore polujecie, tez pija wode z tej samej rzeki – przypomnial Bob.

– W innych grotach panowal taki smrod, ze nawet nie moglismy wejsc do srodka – opowiadal Jupiter. – Musi tam byc pelno cieknacych pojemnikow.

Daniel zasepil sie. Pomyslal o niebezpieczenstwie, jakie niosa ze soba toksyczne materialy. W koncu wybuchnal:

– Kto osmielil sie skalac nasza swieta doline?

– Oliver Nancarrow – odparl krotko Jupiter. – Ten od kompanii przewozowej. Znasz go?

– Oczywiscie. Nasz wodz czasami pracuje dla niego. Ale przeciez pan Nancarrow pomaga naszej wiosce…

– A takze ciagle kreci sie tutaj – zauwazyl Bob. – Gdzie Nancarrow przetrzymywalby mojego tate, gdyby go porwal?

– Nie wiem. Nigdy nie bylem w tym koncu doliny. Ale mozemy wytropic twojego tate albo pana Nancarrowa.

– Czy znalazles nas, idac po tropach? – spytal Jupiter, kiedy wracali w strone ubitego okregu.

Daniel pochylil sie, studiujac liczne slady opon ciezarowek.

– Dziadek zwolnil mnie dzis rano ze spiewanej czesci obrzedow. – Przystanal, by przyjrzec sie uwazniej jakims duzym odciskom. – Martwil sie o was. Pozyczylem ciezarowke od cioci i znalazlem zepsutego pikapa. Wasze buty maja charakterystyczne rowki w podeszwach, wiec sledzenie was bylo dziecinnie latwe. Najpierw szly za wami dwie osoby, potem zauwazylem juz odciski trzech par butow, co znaczy, ze scigalo was troje ludzi. Biegliscie, dwukrotnie stoczyliscie walke, a potem rozdzieliliscie sie. Pete, jak sadze, poszedl inna droga, ale scigajacy podazali za wami dwoma.

– I ty zdolales to wszystko odgadnac? – spytal zdumiony Jupiter.

– Dobrze znam las – odparl po prostu Daniel – a wuj nauczyl mnie tropic slady.

– Czy powiedzialy ci one rowniez, kto uszkodzil pikapa? – zadal pytanie Jupe.

– Jak to? – Daniel byl wyraznie zszokowany.

Jupiter wyjasnil, co sie stalo z pedalem gazu.

– Kto moglby sie zdobyc na cos takiego? – Daniel pochylil glowe. Po chwili podniosl ja, patrzac na chlopcow roziskrzonym wzrokiem. – Ciesze sie, ze nic wam sie nie stalo. Pete musi byc fantastycznym kierowca.

Bob i Jupe przytakneli.

– Hmm – chrzaknal Bob, patrzac na Jupe’a.

Pierwszy Detektyw zrobil smutna mine. Bylo mu przykro, ze musi zadac brutalne pytanie.

– Danielu, czy poznajesz ten przedmiot? – Jupiter wyciagnal dlon, na ktorej lezala srebrna klamra z turkusem.

Daniel wzial ja bez slowa. Byla niemal identyczna jak ta, ktora sam nosil.

– To klamra mojego wujka. Gdzie ja znalezliscie?

– W dolinie, obok szkieletu – odparl Jupe. – Kiedy tu szedles, musiales po drodze zauwazyc wiele kosci.

Daniel zamknal oczy i pokiwal glowa. Zacisnal szczeki; po chwili nieco sie uspokoil.

– Teraz juz rozumiem, co chcial mi przekazac Stworca – szepnal. – “We wlasciwym miejscu, ale bez blogoslawienstwa”. Cialo wujka lezy w swietej dolinie, ale duch nie zostal poblogoslawiony, kiedy przenosil sie do zycia w zaswiatach.

Trzej chlopcy zamilkli na moment.

– Czy po drodze przygladales sie kosciom? – spytal miekko Jupiter.

– Nie mialem czasu sie zatrzymywac. Martwilem sie o was – powiedzial Daniel.

– Przykro mi, ale mam jeszcze gorsza nowine. W czaszce byly dwie dziury. Kula przeszyla ja na wylot.

– Ktos zastrzelil mojego wujka? – Daniel stal jak ogluszony. – Kto i dlaczego to zrobil?

Bob opowiedzial Danielowi o niby przypadkowej smierci Marka MacKeira i o tym, ze Nancarrow zamierzal pozbawic zycia rowniez pana Andrewsa i Trzech Detektywow.

– Sadzisz, ze wujek znalazl… to? – Daniel zatoczyl luk dokola.

– Mozliwe, ze zdemaskowal caly proceder – przyznal Jupiter.

Daniel cos sobie przypomnial.

– Podczas odprawiania obrzedow Dziadek dowiedzial sie, ze to obca czarownica sciagnela na nas chorobe. Przepelniona chciwoscia czarownica, ktora mozna zniszczyc, jedynie dajac jej to, czego zada.

– Ta czarownica jest Nancarrow – stwierdzil Jupe.

– Ale co to znaczy: dac jej to, czego zada? – dziwil sie Bob.

– Nie mam pojecia. – Daniel schowal do kieszeni klamre swojego wujka. – Musimy sie dowiedziec. – Wskazal na odciski szerokich opon na ziemi. – To samochod Nancarrowa. – Mlody Indianin ruszyl po sladach.