Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Hemerling Marek - Diabelska Maskarada Diabelska Maskarada

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Diabelska Maskarada - Hemerling Marek - Страница 34


34
Изменить размер шрифта:

27.

Palce kreatora wedrowaly niespokojnie po poreczach fotela, a ich wlasciciel, ze wzrokiem utkwionym w jakis szczegol laboratoryjnego osprzetu, trawil gorycz przezytego upokorzenia. Nie potrafil zrozumiec, co spowodowalo tak wielka zmiane, w zachowaniu komendanta. Obel-bort grozil, cytowal paragrafy, stawial warunki i zadal wyjasnien. Niebywale! Ten nadety, arystokratyczny balwan osmielil sie wsadzac nos w sprawy, o ktorych pojecie ma mniej wiecej takie, jak on – kreator Fuertad – a skomplikowanej genealogii nuf Demow. Skandal, prawdziwy skandal, zeby taki dyletant w ogole zabieral glos, nie mowiac juz o podejmowaniu jakichkolwiek decyzji. I to wlasnie teraz – w chwili, kiedy waza sie losy solaryjskiej potegi, kiedy cala, z takim trudem wzniesiona budowla drzy w posadach – przychodzi obwieszony orderami kretyn i wyraza swoje watpliwosci oraz zastrzezenia. Nie podoba sie? Prosze bardzo! On – kreator-Fuertad – podporzadkuje sie rozkazom ignoranta. On – kreator Fuertad – nie kiwnie nawet palcem. Przeciez takie bylo zyczenie jasnie wielmoznego pana komendanta. Ciekawe, co na to powie Rada. Bardzo, bardzo ciekawe.

– Ubir nuf Dem wlasnymi rekami zaklada petle na swoja szyje – zachichotal. – Zapowiada sie niezle przedstawienie.

Obel-bort nie rozumie albo zrozumiec nie chce. Obel-bort zreszta nie wie wszystkiego. On – kreator Fuertad – nie ma zamiaru podawac w watpliwosc kompetencji komendanta. Niech zdarzenia mowia same za siebie. Niech Glowny Modyfikator oceni, niech sie zapozna z faktami. A fakty sa wystarczajaco wymowne!

– Tak – pomarszczona twarz skrzywila sie w diabolicznym grymasie, a pergaminowa dlon, oparta o pulpit czytnika, ozywila szara powierzchnie ekranu. – Fakty. Tylko fakty. Wystarczy popatrzec.

Sklad osobowy Czterdziestej Osmej Eskadry. Eskadry wciagnietej w kolapsowa pulapke Rindu. Ponad setka nazwisk. Obok druga lista, o polowe krotsza – ci z nich, ktorzy w wyniku wymiany jencow powrocili do domow. Trzeci spis zawiera tylko szesc pozycji. Gradienter Konrad Tietz figuruje na pierwszym miejscu, Toni Edgins na drugim, nizej – czworka skazancow przebywajaca aktualnie na poziomie adaptacyjnym. Wszyscy z tej samej jednostki, wszyscy byli w niewoli. I wszyscy trafili na Gelwone. Zadziwiajacy zbieg okolicznosci. Koronkowa robota. Po prostu majstersztyk.

Starzec byl pelen uznania dla nieznanego przeciwnika, ktorego mozg uknul tak precyzyjna intryge. Tym bardziej ze on – kreator Fuertad – zdolal ja rozwiklac.

– Nie znali lokalizacji Gelwony, wiec zrobili to w taki sposob, bysmy sami dostarczyli spreparowanych skazancow we wlasciwe miejsce. Tietz byl pierwszy, Edgins drugi, na poziomie adaptacyjnym czterech nowych. Niezle, zupelnie niezle. Z chwila odwolania Procedury Obszaru Zamknietego pojawia sie nastepni. Jeden rozwalil pol kontynentu, dziesieciu poradzi sobie z cala planeta. A bedzie ich na pewno wiecej.

Glowny Modyfikator na pewno to zrozumie. Za godzine Gelwona wywola Centrum Wybiorcze i on – kreator Fuertad – przedstawi wszystkie swoje dowody. Koniec obel-borta, koniec tego napuszonego arystokraty, ktoremu sie zdaje, ze ma tu cos do powiedzenia. Za paralizowanie akcji kontrujacej nie poglaszcza go po glowie. To przeciez nie sa zarty. Kleska Gelwony stawia pod znakiem zapytania przyszlosc Zwiazku Solarnego. Strach pomyslec, co by sie moglo zdarzyc.

– Jeszcze godzina – mruknal kreator, spogladajac z obawa na kanciasty przetrwalnik, w ktorym spoczywal Tom Edgins. – Chcialbym tylko wiedziec, dlaczego jego pamiec nie poddaje sie infiltracji – drobna piastka uderzyla w klawiature pulpitu, a ekrany odpowiedzialy seria nie skoordynowanych blyskow. – Musi byc przeciez jakis powod.

Zywe zapalniki z zakodowanym programem dzialania. Przypadek Tietza podsunal kreatorowi wlasciwe rozwiazanie. To, co poczatkowo bral za halucynacje, musialo byc impulsem popychajacym skazanca do zniszczenia znienawidzonego otoczenia. Fuertad nawet domyslal sie, jaki rodzaj uszkodzen podkorowych moze dac podobne efekty. Jeszcze tylko godzina.

– Sami uruchamialismy reakcje, pakujac w nich FZ-ety i wystawiajac na dzialanie gelwonskiego promieniowania – glowa starca osunela sie na oparcie fotela. – Mam nadzieje, ze jeszcze nie jest za pozno. Wystarczy zlikwidowac cala podeslana grupe i wyluskiwac nastepnych, w miare jak beda sie pojawiac.

Gdyby nie rozkaz komendanta, on – kreator Fuertad – juz dawno wykonalby odpowiednie posuniecia. Niestety, decyzja obel-borta – decyzja kretyna, co do tego nie ma najmniejszych watpliwosci – wydana podczas Procedury Obszaru Zamknietego, stanowila prawo. Prawo, ktoremu nie sposob sie przeciwstawic.

– A zatem: rozkaz, panie komendancie – waskie wargi zastygly w drapieznym ugieciu. – Jestem pewien, ze Glowny Modyfikator wykaze wiecej rozsadku. Musi wykazac. A wtedy…

Wyraz triumfu przeslizgnal sie po pomarszczonej twarzy. Fotel, poderwany gwaltownym uderzeniem sekatych palcow, ruszyl w strone wyjscia. Juz niedlugo. Za niecala godzine on – kreator Fuertad – zajmie miejsce obel-borta i uratuje Gelwone, udowadniajac po raz kolejny swoja niezastapionosc.

– Tak bylo zawsze, tak jest i bedzie – myslal z satysfakcja, mijajac juz na korytarzu sylwetki wyprezonych straznikow. – I biada tym, ktorzy tego w pore nie zrozumieli.

Hermetyczne drzwi zamknely sie za nim bezglosnie, a w pustym laboratorium zapanowalo grobowe milczenie. Porozstawiane w plytkich wnekach cyboty trwaly w nieruchomym oczekiwaniu, obejmujac swoim polem kontroli kanciasty przetrwalnik z majaczaca wewnatrz sylwetka uspionego czlowieka.

Rozrywajace gladz posadzki zielone kielki nie wywolaly zadnej reakcji ze strony bezrozumnych straznikow. Ich program nie przewidywal takiego zjawiska, nie wszczeto wiec alarmu, nie zniszczono zaczatkow nowej rzeczywistosci, nie zrobiono nic.

A w odleglosci kilku metrow od przetrwalnika Toma Edginsa wyrastal krzak najprawdziwszego bzu – obsypany rojem zielonych lisci, zwienczony bukietem pachnacych kwiatow. Kaleczyl maske swiata.