Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Hitchcock Alfred - Tajemnica Kaszl?cego Smoka Tajemnica Kaszl?cego Smoka

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Tajemnica Kaszl?cego Smoka - Hitchcock Alfred - Страница 20


20
Изменить размер шрифта:

– Wiecie, co mi sie podoba? – odezwal sie Pete. – Ze nie mozna tu wejsc prosto z brzegu. A to oznacza, ze nie dostanie sie do niej zaden zwierz podobny do smoka!

– To znaczy, ze mielismy szczescie – powiedzial z usmiechem Jupiter. – Bo jedna rzecz przynajmniej wydaje mi sie pewna. Ze ta jaskinia jest wystarczajaco duza, zeby pomiescic smoka albo inna kreature podobnych rozmiarow.

– Dzieki za sprostowanie – mruknal Pete. – Przez krotka chwile czulem sie tu prawie bezpiecznie.

Dno jaskini bylo dosc rowne i gladkie, totez chlopcy bez trudu przystapili do obejrzenia jej wnetrza. Wkrotce jednak musieli sie zatrzymac.

W poprzek drogi stanela im nagle wysoka, pionowa, szara sciana.

– Koniec piesni – powiedzial Pete. – Zdaje sie, ze odkrylismy najwiekszy na swiecie nie uzywany podziemny parking!

Jupiter z zaklopotaniem zaczal skubac dolna warge.

– Cos ci nie pasuje, Jupe? – zapytal Bob.

– Ta sciana przed nami – odparl Jupiter. – Cos mi sie w niej nie podoba.

Bob i Pete obrzucili sciane swiatlem swych latarek.

– Zdaje mi sie, ze wyglada normalnie – stwierdzil Bob, krecac glowa. – Oczywiscie, jestem rozczarowany tak jak ty. Spodziewalem sie…

Jupiter przymknal oczy i zamyslil sie. Nie sluchal, co mowia jego przyjaciele. Przez chwile stal nieruchomo, a potem podszedl do sciany i zaczal w nia stukac. Odszedl troche w bok i znowu zastukal, niemal przykladajac ucho do szarej powierzchni.

– Wiesz, Jupe, brzmi to dosc dziwnie – powiedzial Bob.

Jupiter kiwnal glowa, marszczac brwi, a potem pomaszerowal na druga strone jaskini i jeszcze raz zastukal w skale.

– Slysze roznice – powiedzial w koncu. – Nie umialbym tego dokladnie wyjasnic, ale…

– Och, Jupe, daj temu spokoj – przerwal niecierpliwie Pete. – Jezeli nie mozesz udowodnic, ze to nie jest sciana, to znaczy, ze ona nia jest. Chodzmy juz stad. Zaczyna mi sie robic zimno.

Twarz Jupitera rozjasnila sie.

– Mam! – wykrzyknal. – Zimno! Ta sciana wcale nie jest zimna. A boczne tak. Dotknijcie sami, zeby sie przekonac.

Bob i Pete pospiesznie sprawdzili jego przypuszczenia.

– Masz racje – przyznal Pete. – Ona nie jest tak chlodna jak boczne powierzchnie jaskini. Ale o czym to swiadczy? Nie zapominaj, ze jaskinia biegnie pod niektorymi z domow, stojacych na gorze. Moze te domy wydzielaja cieplo, ktore troche ogrzewa te sciane.

– Alez, Pete, cieple powietrze idzie do gory – powiedzial Jupe.

– Tam w srodku moze byc jeszcze jakis inny korytarz – wlaczyl sie Bob. – Moze to on doprowadza cieplo, co, Jupe?

Jupiter potrzasnal glowa. Jednoczesnie na jego twarzy pojawila sie dobrze im znana stanowcza mina, ktora Jupiter przybieral wtedy, gdy nie zgadzal sie ze swymi kolegami.

Wyciagnal scyzoryk i zaczal skrobac nim nierowna szara powierzchnie sciany.

Pete rozesmial sie.

– Zniszczysz tylko ostrze na tej skale, Jupe. Tu bardziej by sie przydala laska dynamitu.

Jupiter udal, ze nie slyszy uwag kolegi, i nie przestawal atakowac sciany swym scyzorykiem. Popatrzyl na ostrze i ujrzal przylepione do niego szare grudki.

Dopiero teraz odwrocil sie do nieufnie przygladajacych mu sie przyjaciol. Na jego polotwartych ustach pojawil sie triumfalny usmiech tak, jakby mial im cos waznego do zakomunikowania. Kiedy jednak spojrzal ponad ich glowami, usmiech zniknal z jego twarzy.

– Nie mam pojecia jak – powiedzial drzacym, chrapliwym glosem – ale jaskinia otwiera sie za waszymi plecami!

Obaj chlopcy odwrocili sie z niedowierzaniem. Przedtem nie widzieli zadnej rysy ani pekniecia. W jaki wiec sposob mogla sie otworzyc?

Wytrzeszczonymi oczami zaczeli wpatrywac sie w cos, co bylo absolutnie niemozliwe!

Jaskinia otwierala sie powoli, nieustepliwie, coraz szerzej. W srodku zrobilo sie troche jasniej. Poczuli na twarzach lekki podmuch morskiego wietrzyku.

Jak skamieniali wpatrywali sie w coraz wieksza szczeline, w ktorej pojawil sie juz mglisty zarys plazy i ciemniejsza wstega oceanu.

Jupiter jako pierwszy odzyskal mowe.

– Szybko! Musimy dostac sie z powrotem do tej malej pieczary! Trzej Detektywi pomkneli w kierunku niewielkiej skaly, ktora nie tak dawno otworzyla sie, aby ich wpuscic do srodka.

Bob zaczal naciskac ja wsciekle dlonmi, a potem przyparl do niej ramieniem. Wreszcie spojrzal na czekajacych obok kolegow.

– Ja… ja calkiem zapomnialem, jak naciskalem ja przedtem – powiedzial drzacym glosem. – Nie umiem jej otworzyc!

– Niemozliwe – mruknal Jupiter. – Musi tu byc jakas dzwignia. Trzeba ja tylko znalezc.

Razem z Pete'em zaczal naciskac i walic piescia twarda skale. Bob nadal goraczkowo szukal miejsca, na ktore natknal sie wczesniej.

Nagle ogromna grota wypelnila sie swiatlem. Chlopcy zamarli ze strachu. Szczelina otwarla sie juz na cala prawie szerokosc jaskini i poszerzala sie nadal. Zobaczyli, ze zbliza sie ku nim jakis ksztalt. Cos ogromnego i ciemnego, wylaniajacego sie z oceanu!

Pete zlapal Jupitera za ramie.

– Ty tez to widzisz? – zapytal zdyszanym szeptem.

Oszolomiony niezwyklym widokiem Jupiter potrzasnal nerwowo glowa. Poczul, ze ma spierzchniete usta i kreci mu sie w oczach.

– Nie… tak… – odparl chrapliwie. – To… ten smok!

Olbrzymi, wezowaty ksztalt przyblizyl sie na tyle, ze mogli dostrzec juz lsnienie wody na jego ciemnej, mokrej skorze. Potwor mial mala, trojkatna glowe, kolyszaca sie na koncu dlugiej, zakrzywionej szyi. Zoltymi oczami wpatrywal sie w jaskinie, swidrujac chlopcow spojrzeniem przypominajacym swiatla przeciwmgielnych reflektorow samochodowych. Parl do przodu z oszalamiajacym, dziwnym dudnieniem.

W chwile pozniej ogromne cielsko calkiem niemal zablokowalo wejscie do jaskini. Glowa pochylila sie i chlopcy zobaczyli wijacy sie na wszystkie strony, rozwidlony jezyk, wygladajacy tak, jakby chcial posmakowac ktoregos z nich. Uslyszeli syk, a zaraz potem jakis dziwny, przeciagly odglos, przypominajacy ciezkie, teskne westchnienie.

Chlopcy zaczeli sie miotac jak szaleni, pragnac jak najpredzej uciec. Napierali i walili na wszystkie mozliwe sposoby odporna skale.

– Hhraaahh! – Potwor wtaczal sie juz do jaskini. Chlopcy wyraznie slyszeli jego chrapliwy oddech. Przywarli do sciany, obserwujac ogromne cielsko majaczace nad ich glowami. Dluga, powyginana faliscie szyja zakolysala sie i potwor opuscil do ziemi swa ciemna, swiecaca zoltymi oczami glowe.

Ujrzeli otwierajace sie dlugie, ociekajace woda szczeki, pelne niewiarygodnie wielkich, blyszczacych zebow. Smok jeszcze raz odetchnal chrapliwie, a potem zakaslal i zatrzymal sie.

Jupiter czytal gdzies o tym, ze polujace w dzungli wielkie tygrysy wydaja przed rzuceniem sie na zdobycz ostrzegajace kaszlniecie. Nigdy jednak nie zastanawial sie nad tym zbytnio. Przypomnial sobie ten opis w tej wlasnie chwili i wzdrygnal sie.

Wbil oczy w kolyszacy sie niczym w jakims hipnotycznym transie leb potwora. Ujrzal, ze nurkuje on w ich kierunku. Przytulil sie do skurczonych obok kolegow, goraczkowo szukajac owego czulego miejsca w nieustepliwej, upartej skale.

Oslizle szczeki potwora zakolysaly sie tuz nad ich glowami. Otworzyly sie znowu i przerazeni chlopcy poczuli na sobie wychodzacy spomiedzy nich, goracy oddech.

Nagle skala za plecami chlopcow zarysowala sie i zadrzala lekko. Jupiter odwrocil sie i zobaczyl powiekszajacy sie otwor, w ktorym w chwile pozniej znikl Bob. Pete siedzial nieruchomo, wpatrzony bezradnie w potwora. Jupiter tracil go w ramie i popchnal za Bobem. Wreszcie sam wstrzymujac oddech przecisnal sie przez waskie otwarcie,

Z cichym turkotem skalna plyta zamknela sie za nimi. Wszyscy trzej odetchneli z ulga. Spokoj nie trwal jednak dlugo.

Uslyszeli stlumiony, wsciekly ryk smoka. A potem poczuli drzenie skaly, wystawionej na potezne uderzenia i szarpniecia z drugiej strony.