Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Szklarski Alfred - Tomek w grobowcach faraon?w Tomek w grobowcach faraon?w

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred - Страница 4


4
Изменить размер шрифта:

– Statek, ktory mial przewiezc je do Anglii, rozbil sie w poblizu wybrzezy hiszpanskich. Trzy tonowy, kamienny sarkofag zatonal, cedrowa trumna przez kilka dni unosila sie na falach, wylowiono ja i obecnie jest w muzeum w Londynie.

– Uwaga! Ukryli sie po prawej stronie u stop sfinksa – szepnal Tomek.

– Widze, widze, z tylu tez nas podchodza – mruknal Nowicki, po czym wyjal fajke, nabil ja tytoniem i zapalil.

– Niedlugo zacznie switac, chyba zaraz nas zaczepia – Tomka zaledwie bylo slychac. – Pewno jest ich kilku, inaczej by sie nie odwazyli…

– Ojciec upominal, zebysmy nie wloczyli sie tu po nocy – rownie cicho przypomniala Sally.

– Nie przejmuj sie, sikorko, to dla nas nie pierwszyzna – uspokajal ja Nowicki. – Wez mego kolta i w razie zagrozenia strzelaj pod nogi!

Sally wziela niepostrzezenie rewolwer i schowala pod okrywajacym ja czarnym szalem. Nowicki tymczasem spokojnie pykal fajke.

– Sa kolo sfinksa, podchodza coraz blizej… – szepnal Tomek.

– Zajmij sie nimi, ja wezme w obroty tych z tylu – radosnie polecil Nowicki, ktory najbardziej lubil takie przygody. – Nie spieszac sie, uderzyl glowka fajki o dlon, wytrzasnal popiol, po czym blyskawicznie odwrocil sie do tylu.

Dwoch drabow w galabijach i turbanach akurat podrywalo sie z ziemi. Uzbrojeni w krotkie, grube palki rzucili sie ku Nowickiemu, ktory bez namyslu silnym kopnieciem poslal im piach i zwir prosto w twarze.

– Ibn el-kell! – chrapliwym glosem zaklal jeden z opryszkow, oslaniajac oczy.

– Rodzinie ublizasz!? – rozsierdzil sie Nowicki, ktory jak kazdy marynarz znal przeklenstwa w roznych jezykach i zrozumial obelzywe slowa. Jednym skokiem dopadl opryszka i piescia przylozyl mu w szczeke.

Napastnik osunal sie na ziemie. Drugi, na wpol oslepiony piaskiem, rzucil palke i wyszarpnal dlugi, zakrzywiony noz beduinski. Nowicki szybko cofnal sie o krok, zerwal z siebie galabije, wywinal nia w powietrzu i zarzucil na glowe Araba. W tej samej chwili rozlegl sie huk strzalu i krzyk mezczyzny.

“Sally!”, przemknelo przez mysl Nowickiemu. Natychmiast odwrocil sie ku przyjaciolom.

Kiedy Nowicki rozprawial sie z dwoma napastnikami, trzech innych zaatakowalo Tomka i Sally. Jeden ruszyl na Tomka z palka, drugi zas zaszedl go od tylu i obydwiema rekami chwycil za gardlo. Tomek, nieodrodny uczen Nowickiego, zaprawiony do walki wrecz, naglym, glebokim pochyleniem do przodu przerzucil przeciwnika przez siebie. Takze Sally nie czekala biernie na rozwoj wydarzen. Trzeci napastnik zaledwie mial czas zamierzyc sie na nia palka. Sally dobyla kolta i nacisnela spust, mierzac w ziemie tuz przed jego stopami. Huk strzalu i krzyk bolu byly dowodem, ze kula odbila sie o kamieniste podloze i rykoszetem zranila jednego z atakujacych.

Nieoczekiwany strzal i przypadkowe zranienie ostudzily napastnikow, ktorzy zaczeli chylkiem umykac ku ogrodom nad Nilem. Ten, ktory pierwszy oberwal od Nowickiego, zanim rzucil sie do ucieczki, pogrozil kulakiem i gniewnie krzyknal:

– Jlhrob bejtak!

No wieki parsknal smiechem:

– Tamten gagatek zyczy mi, zeby splonela moja chalupa! Czort z nim! – rzekl. – Spojrzcie, juz swita!

Niebo nad Kairem jeszcze czarne, na wschodzie juz stawalo sie jasnoniebieskie. Wkrotce porozowialy wzgorza Mokattam. Promienie wschodzacego slonca rozpraszaly nocne opary scielace sie nad Nilem. Od strony miasta naplynely spiewne glosy muezzinow wzywajacych do porannej modlitwy. Wstawal nowy, goracy poranek.

– Ruszamy do domu – wyszeptala Sally – ojciec powinien wreszcie wrocic, najpewniej juz razem z panem Smuga…

– Wracamy – potwierdzil Nowicki. – Zaczelo sie niezle, Tomku, a gdy przyjedzie Jan, bedzie jeszcze ciekawiej – mowiac to, zatarl rece i wymownie spojrzal na przyjaciela.