Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Brzechwa Jan - Akademia Pana Kleksa Akademia Pana Kleksa

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Akademia Pana Kleksa - Brzechwa Jan - Страница 7


7
Изменить размер шрифта:

NAUKA W AKADEMII

Co rano punktualnie o piatej Mateusz otwiera tak zwane sluzy. Sa to niewielkie otwory w suficie, poumieszczane akurat nad lozkami chlopcow. Otworow takich jest tyle, ile lozek, czyli ogolem dwadziescia cztery. Gdy je Mateusz otwiera, zaczyna przez nie saczyc sie zimna woda, ktora kapie prosto na nasze nosy.

W ten sposob Mateusz budzi uczniow pana Kleksa.

Rownoczesnie rozlega sie donosny glos Mateusza:

– Udka, awac!

Co znaczy:

– Pobudka, wstawac!

Na to wezwanie zrywamy sie wszyscy z lozek i ubieramy sie jak najpredzej, gdyz umieramy po prostu z ciekawosci, czego nas tym razem bedzie uczyl pan Kleks.

Sypialnia nasza jest bardzo obszerna. Wzdluz scian biegna umywalnie i kazdy z nas ma swoj wlasny prysznic. Myjemy sie bardzo chetnie, gdyz z prysznicow tryska woda sodowa z sokiem, przy czym na kazdy dzien tygodnia przypada inny sok. Jesli chodzi o mnie, to najstaranniej myje sie w srody, gdyz tego dnia do wody dodawany jest sok malinowy, za ktorym przepadam. Soki pana Kleksa doskonale sie mydla i daja duzo piany, totez sypialnia nasza zawsze z rana wyglada jak wielka balia z mydlinami.

Ubranie nasze sklada sie z granatowych koszul, bialych, dlugich spodni, granatowych ponczoch i bialych trzewikow. Jesli ktorys z chlopcow cos przeskrobie albo nie umie lekcji, wowczas za kare musi nosic przez caly dzien zolty krawat w zielone grochy. Krawat taki jest bardzo piekny i wlasciwie kazdy powinien by go chetnie nosic, my jednak martwimy sie okropnie, gdy spotka ktorego z nas taka kara.

O wpol do szostej zabieramy nasze senne lusterka i udajemy sie do jadalni na sniadanie.

Stoi tam posrodku duzy okragly stol, przy ktorym kazdy uczen ma swoje stale miejsce. Szyby w oknach sa roznokolorowe, co bardzo podnosi smak wszystkich potraw.

Pan Kleks sniadania i kolacje jada osobno, natomiast podczas obiadu unosi sie w powietrzu ponad stolem z polewaczka w rece i polewa nam potrawy rozmaitymi sosami. Kazdy sos posiada inna wlasciwosc: bialy wzmacnia zeby, niebieski poprawia wzrok, zolty reguluje oddech, szary oczyszcza krew, zielony usuwa lupiez.

Mateusz podczas jedzenia stoi na krawedzi wazonu posrodku stolu i uwaza. abysmy nic nie pozostawiali na talerzach.

O godzinie szostej rano Mateusz chwyta w dziob maly srebrny dzwoneczek i dzwoni na apel. Biegniemy wowczas wszyscy do gabinetu pana Kleksa, gdzie pan Kleks juz na nas czeka i na dzien dobry caluje kazdego w czolo.

Po apelu pan Kleks wchodzi do duzej szafy stojacej w rogu gabinetu i przez okienko w jej drzwiach odbiera od nas senne lusterka. Maja one swoje szczegolne przeznaczenie. Na nocnych stolikach przy kazdym z lozek stoi takie lusterko przez cala noc. Odbijaja sie w nich nasze sny i rano, gdy lusterka oddajemy panu Kleksowi, oglada on dokladnie, co snilo sie kazdemu z nas. Sny niedobre, nie dokonczone, glupie i nieodpowiednie ida do smietnika, a pozostaja tylko te, ktore spodobaly sie panu Kleksowi.

Za pomoca waty nasyconej sennym kwasem pan Kleks zbiera z lusterek wszystkie wybrane sny i wyciska je do porcelanowej miseczki. Tam susza sie one przez jakis czas. Gdy wyschna juz na proszek, pan Kleks na specjalnej maszynce wytlacza z nich okragle pastylki, ktore wszyscy zazywamy na noc. Dzieki temu mamy coraz ladniejsze i coraz ciekawsze sny, a najpiekniejsze z nich pan Kleks zapisuje w senniku swojej Akademii.

Moj sen o siedmiu szklankach tak sie spodobal panu Kleksowi, ze zapisal go w senniku od poczatku do konca i odznaczyl mnie dwiema piegami. Ponadto zapowiedzial calej klasie, ze w niedziele po poludniu sen ten odczytany zostanie na glos.

Lekcje rozpoczynaja sie o siodmej rano.

Nigdzie chyba chlopcy nie ucza sie tak chetnie, jak w Akademii pana Kleksa. Przede wszystkim nigdy nie wiadomo, co pan Kleks danego dnia wymysli, a po wtore – wszystko, czego sie uczymy, jest ogromnie ciekawe i zabawne.

– Pamietajcie, chlopcy – rzekl do nas na samym poczatku pan Kleks – ze nie bede was uczyl ani tabliczki mnozenia, ani gramatyki, ani kaligrafii, ani tych wszystkich nauk, ktore sa zazwyczaj wykladane w szkolach. Ja wam po prostu pootwieram glowy i naleje do nich oleju.

Azeby kazdy mogl zorientowac sie, jakiego rodzaju nauki pobieramy w Akademii pana Kleksa, opowiem dla przykladu przebieg dnia wczorajszego, gdyz na opisanie wszystkich lekcji, przedmiotow, wykladow, zajec i cwiczen z calego roku nie wystarczyloby miejsca w zadnej ksiazce.

Otoz wczoraj pierwsza lekcja byla to lekcja kleksografii. Nauke te wymyslil pan Kleks, abysmy wiedzieli, jak trzeba obchodzic sie z atramentem.

Kleksografia polega na tym, ze na arkuszu papieru robi sie kilka duzych kleksow, po czym arkusz sklada sie na pol i kleksy rozmazuja sie po papierze, przybierajac ksztalty rozmaitych figur, zwierzat i postaci.

Niekiedy z rozgniecionych kleksow powstaja cale obrazki, do ktorych dopisujemy odpowiednie historyjki, wymyslone przez pana Kleksa.

Mysle, ze sam pan Kleks powstal z takiego wlasnie rozgniecionego atramentowego kleksa i dlatego tak sie nazywa. Mateusz jest zdania, ze po panu Kleksie mozna sie wszystkiego spodziewac i ze moje przypuszczenia sa calkiem prawdopodobne.

Do jednego z moich obrazkow pan Kleks ulozyl taki dwuwiersz:

Bardzo trudno jest mi orzec, Czy to ptak, czy nosorozec.

Lekcja kleksografii niezmiernie nam przypadla do gustu. Poszlo na nia kilka flaszek atramentu i caly stos papieru, nie mowiac juz o tym, ze wszyscy bylismy ubrudzeni atramentem az po lokcie. Wieczorem musielismy uzyc do mycia soku cytrynowego, gdyz zaden nie mogl odmyc plam z naszych rak i twarzy.

Po lekcji kleksografii zabralismy sie do przedzenia liter. Zauwazyliscie pewno wszyscy, ze drukowane litery w ksiazkach skladaja sie z czarnych niteczek, posplatanych w najrozmaitszy sposob. Pan Kleks nauczyl nas rozplatywac litery, rozplatac poszczegolne male niteczki i laczyc je w jedna dluga nitke, ktora nastepnie nawija sie na szpulke. W ten sposob nawinelismy juz na szpulki mnostwo ksiazek z biblioteki pana Kleksa, tak ze na polkach zostaly tylko puste stronice, bez liter. Z jednej ksiazki mozna otrzymac siedem, a czasem nawet osiem duzych szpulek czarnych nici, na ktorych pan Kleks nastepnie wiaze supelki. Jest to najwieksza pasja Pana Kleksa. Potrafi calymi godzinami siedziec w fotelu albo w powietrzu i wiazac supelki.

Gdy zapytalem go, po co to robi, odrzekl mi wielce zdziwiony:

– Jak to? Czy nie rozumiesz? Przeciez czytam! Przepuszczam litery przez palce i moge w ten sposob przeczytac cala ksiazke, nie meczac wzroku. Gdy nawiniecie juz na szpulki wszystkie moje ksiazki, naucze was rowniez czytac palcami.

Przedzenie liter jest wlasciwie dosc zmudne, ale wole je niz czytanie wypisow lub odrabianie zadan arytmetycznych.

Po lekcji przedzenia liter pan Kleks zaprowadzil nas wszystkich na drugie pietro i otworzyl jeden z zamknietych pokojow.

– Wchodzcie ostroznie, moi chlopcy – rzekl pan Kleks wpuszczajac nas do srodka – w sali tej miesci sie szpital chorych sprzetow, musicie uwazac, aby zadnego z nich nie urazic. Pamietacie, jak wyleczylem zepsuty tramwaj? Otoz dzisiaj chce was nauczyc leczenia chorych sprzetow.

Po wejsciu na sale oczom naszym przedstawila sie istna rupieciarnia. Byly tam fotele bez nog, tapczany bez sprezyn, popekane lustra, zepsute zegary, popaczone stoly, powykrzywiane szafy, dziurawe krzesla i mnostwo rozmaitych innych zniszczonych sprzetow.

Pan Kleks kazal nam ustawic sie pod scianami, sam natomiast zabral sie do pracy.

Kazdy sprzet, do ktorego zblizal sie pan Kleks, trzeszczal lub skrzypial na jego widok i ufnie ocieral sie o jego ubranie. Krzesla i stolki z radosci tupaly nogami, a zegary pojekiwaly zepsutymi sprezynami.

Z najwieksza ciekawoscia przygladalismy sie zabiegom pana Kleksa. Zabral sie on przede wszystkim do stolu, ktory stal w rogu sali. Opukal go dokladnie na wszystkie strony, ujal za jedna z nog i zmierzyl mu puls, po czym przemowil niezmiernie czule:

– No co, moj malenki? Juz cie nie boli, prawda? Goraczka minela, deski sie zrosly, za trzy-cztery dni bedziesz zdrow zupelnie.

Podczas gdy stol cichutko skomlal, pan Kleks wysmarowal mu blat zolta mascia i szpary w deskach przysypal zielonkawym proszkiem.

Nastepnie zblizyl sie do szafy, ktora straszliwie zaskrzypiala obojgiem drzwi.

– Jak tam? – zapytal pan Kleks. – Czy bardzo jeszcze kaszlesz? Chyba nie. Wkrotce juz bedziesz zdrowa, tylko sie nie martw.

Mowiac to, przylozyl ucho do jej plecow, bardzo uwaznie wysluchal, po czym napuscil kroplomierzem do wszystkich zawiasow po kropli oleju rycynowego.

Szafa odetchnela gleboko i czule poczela lasic sie do pana Kleksa.

– Jutro cie jeszcze odwiedze – rzekl pan Kleks – badz tylko dobrej mysli. Na scianie wisialo pekniete lustro. Pan Kleks przejrzal sie w lustrze dokladnie i poprawil sobie piegi na nosie, wyjal z kieszeni czarny angielski plasterek i nalepil go wzdluz calego pekniecia.

– Patrzcie, chlopcy, uczcie sie, jak trzeba leczyc pekniete szklo! – zawolal do nas wesolo pan Kleks.

Po tych slowach jal nacierac lustro flanelowa szmatka, a gdy po chwili odlepil plasterek, nie bylo juz ani sladu pekniecia.

Niech Anastazy i Artur zaniosa lustro do jadalni. Jest juz zdrowe – powiedzial pan Kleks.

Nieco dluzej trwaly zabiegi przy zepsutym zegarze. Trzeba bylo przeplukiwac wszystkie srubki, zapuszczac kropelki, smarowac i nacierac peknieta sprezyne, jodynowac wahadlo.

– Biedactwo – rozczulal sie nad nim pan Kleks – tyle musisz sie nacierpiec. No, ale nic, wszystko bedzie dobrze.

Gdy pan Kleks pocalowal go w cyferblat i czule poglaskal po drewnianej szafce, zegar nagle wydzwonil godzine, wahadlo poszlo w ruch i w calej sali rozleglo sie glosne "Tik-tak, tik-tak, tik-tak".

Bylismy po prostu zdumieni, a niebawem mielismy sposobnosc przekonac sie, jak bardzo przywiazane sa do pana Kleksa chore sprzety.

Zamierzalismy wlasnie opuscic szpital, gdy nagle okazalo sie, ze pan Kleks zgubil swoja ulubiona zlota wykalaczke.

– Nie wyjde stad, dopoki zguba sie nie znajdzie – oznajmil pan Kleks.

Rozpoczely sie poszukiwania. Wszyscy, ilu nas tylko bylo, poklekalismy na podlodze i pelzajac na czworakach, przeszukiwalismy zakamarki, katy i skrytki. Mateusz fruwal po calej sali, wtykajac dziob do rozmaitych szpar i szczelin w podlodze i w scianach, tylko pan Kleks siedzial w powietrzu z noga zalozona na noge, lykal pigulki na porost wlosow, bo mu kilka ze zmartwienia wypadlo, i rozmyslal.