Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Boruń Krzysztof - Wehikuł Wyobraźni Wehikuł Wyobraźni

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof - Страница 46


46
Изменить размер шрифта:

…CZAS 1919–705 bezgranicznie ufać… każdy człowiek musi mieć kogoś takiego… i dopiero teraz żeby z tobą pojechać… ale tak nie może być dalej, Al, to będzie ostatni raz; …Al czuje, jak rozszalałe jeszcze przed chwilą ‘myśli ustają nagle w swym biegu, nicestwieją… jest teraz tylko ból, straszliwy, sięgający każdego nerwu, paraliżujący ciało, rozrywający mózg… liczył się z tym, wiedział, że taki musi być koniec; ale kiedy nadszedł, nie CZAS 2020–076.

W porządku. Burt wyjął znów kasetę i odkrył wieczko. Potem przegryzł zębami taśmę w miejscu, w którym się zatrzymała, i odwinął kilkanaście centymetrów z dopiero co obejrzanego odcinka. Koniec pozostałej taśmy nawinął na drugą szpulkę i zamknął wieczko. Włożył kasetę do pojemnika i zwlókł się z fotela, trzymając w zębach urwany wycinek taśmy. Podszedł do swojego retrospektora i z wysiłkiem wdrapał się na fotel. Wyjął jedną ze swoich kaset. Ruchy palców były zdecydowane, mechaniczne prawie. Wytrząsnął na dłoń pełną szpulę…

9

Jest. W betonowym mroku ścian pojawiła się nagle gruba czarna krecha otwieranych drzwi, a w nich CZAS 2020–112 sylwetka Ala. Al spojrzał na Burta siedzącego nieruchomo w fotelu retrospektora i zdziwiony zapytał:

— Oszalałeś? Wykończysz się, Burt!.. Dlaczego nie włączyłeś retrospektora? Tak nie…

— W porządku, Al — powiedział głos Burta. — Okay. Lepiej się dziś czuję.

— Tak ci się tylko wydaje! Nie wolno ci, sam mi tłumaczyłeś…

— Powiedziałem okay! — powtórzył z naciskiem głos. Mózg dziwił się spokojowi i sile ciała. — Masz coś?

Al pokręcił głową.

— Cholernie ciężko — powiedział cicho. Albo ja jestem do niczego, albo… Naprawdę robiłem, co się da… Może jutro?

Twarz uśmiechnęła się.

— To nie ma znaczenia — powiedział głos.

Al zmarszczył brwi.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — spytał zaskoczony. — Burt, stało się coś?

— Nie, skądże… Tak mi się powiedziało. („Boi się! Boi się, skurwysyn!”)

Al popatrzył przez chwilę na towarzysza, a potem ciężko westchnął i podszedł do swojego retrospektora.

— Przepraszam cię, Burt, ale chyba tu wlezę. Opuszczają mnie resztki sił…

— Jasne — uciął głos Burta; ciało zaczęło się podnosić z fotela.

— Burt — odezwał się spod hełmu Al. — Ale ty przecież nie musisz jeszcze iść. Ostatecznie to moja wina… Posiedź jeszcze…

— W porządku.

Burt wywlókł się z kabiny. Nie odwracał się. Czekał, aż usłyszy charakterystyczny szczęk wciskanej kasety.

Już. CZAS 2020–077.

Odwrócił się. Tamten był w przeszłości. Burt podszedł wolno do kabiny Ala i odsunął drzwi. Przez chwilę wpatrywał się w tamtego.

— Ty kanalio! — zawył nagle. — Ty sukinsynu!

Oczy Ala patrzyły w przeszłość.

Bunt rozwarł dłoń, na której leżała spreparowana kaseta. Potem błyskawicznym ruchem wyłączył retrospektor Ala, wyrwał oglądaną przezeń taśmę w kasecie i wcisnął tę, którą trzymał w ręce. Nim tamten zdążył się opamiętać, Burt wcisnął na powrót guzik, uruchamiając ponownie retrospektor. Wskazówkę przesunął na czarny napis FULL.

10

…CZAS 1916–705 bezgranicznie ufać… każdy człowiek musi mieć kogoś takiego… i dopiero teraz, żeby z tobą pojechać… ale tak nie może być dalej, Al, to będzie ostatni raz; …Al czuje jak rozszalałe jeszcze przed chwilą myśli ustają nagle w swym biegu, nicestwieją… jest teraz tylko ból, straszliwy, sięgający każdego nerwu, paraliżujący ciało, rozrywający mózg… liczył się… bezgranicznie ufać… każdy człowiek musi mieć kogoś takiego… i dopiero teraz, żeby z tobą pojechać… ale tak nie może być dalej, Al, to będzie ostatni raz; …Al czuje, jak rozszalałe jeszcze przed chwilą myśli ustają nagle w swym biegu, nicestwieją… jest teraz tylko ból, straszliwy, sięgający każdego nerwu, paraliżujący ciało, rozrywający mózg…

Burt wykręcił bezpieczniki czasowe, aby uniemożliwić samoczynne wyłączenie się retrospektora po dwóch dniach. Tyle ponoć był w stanie znieść zdrowy człowiek…

Patrzył, jak za szkłem przewija się w kółko pętla taśmy…

— Kanalio… — szepnął.

Potem na czworakach skierował się CZAS 2020–078 ku drzwiom. Wyczerpany organizm, nie podtrzymywany działaniem retrospektora, odmawiał już posłuszeństwa. Z wysiłkiem zamknął za sobą drzwi i powoli ruszył tunelem…

11

Resztkami sił zamknął klapę bunkra. Leżał na niej przez chwilę, ciężko dysząc. Potem uniósł się na kolana i zaczął wściekle, garściami narzucać na stalową pokrywę błotnistą ziemię. Kiedy wreszcie CZAS 2020–086 metal zniknął pod warstwą błota, Burt uniósł głowę i podczołgał się kilka metrów przed siebie — ku aluminiowemu prętowi anteny z powiewającą błękitną szmatą — sygnałem dla pomocy, która miała nadejść z nieba…

Uchwycił pręt masztu i kilkoma wściekłymi ruchami przygiął go do ziemi.

— Hej, Ziemianie — wrzasnął, bijąc się kułakami w pierś. Twarz wykrzywił mu grymas tępego uśmiechu. — Solarianie! Kosmici! Jestem gotów — wy szczurołapy! Gnijki! Czekam — ja pierwszy, który schwytał za ogon przeszłość! Macie ją — tu! — popukał w ziemię obok. — To była jego przeszłość! Moja przyszłość! Ale to ja złapałem za ogon czas! Ja! Warn będzie kapać dalej! Wyście mi go odmierzyli… Wy…

Tłumione łkanie wstrząsnęło ciałem. Burt, wyzuty z resztek sił, upadł na ziemię, rozrzucając ręce na boki. Pięści machinalnie zacisnęły się na sinym błocie. Potem — siłą woli raczej niźli mięśni — odwrócił się na plecy i spojrzał w niebo. Brudne łzy ściekały po twarzy, żłobiąc sobie rowki w skorupie zasychającego na niej błota.

— To wyście mi odmierzyli czas, dranie… Cholerne dranie… — wyszeptał.

Ołowiane niebo, jak co dzień, z ironią przyglądało się umierającemu Ziemianinowi.

Krzysztof W. Malinowski

Ten, który czuwa u wrót Wszechświata

…Gdy pomyślałem, że miałbym mówić w pustkę, w tę cholerną nicość, która ze wszystkich stron nas opadła, zwątpiłem w sens tego wszystkiego. Fakt, niewielki mam wybór: mówić do tej zbieraniny, gnieżdżącej się na stosach swoich plastykowych odpadków i duszącej się wyziewami swoich superwehikułów — to także mówić w pustkę. Ale obowiązki są po to, żeby je wypełniać, jak mawiał ostatni z prawdziwych stoików, Robert Hookes.

Dlatego wybrałem ciebie, Bob. Będę miał tę mowę do ciebie, bo przecież musi tam być jeden rozumny człowiek, który to pojmie. Nikogo na Ziemi nie zostawiłem; takim jak ja nie wolno nikogo opuszczać, bo za bardzo chcieliby wracać. Dopiero teraz zrozumiałem, jakie to ważne. Ale ktoś musi mnie słuchać…

Zakładam, Bob, że wiesz, jak to smakuje. Że latałeś — bo chyba Ziemianie jeszcze latają? — i wiesz, że to przeraźliwa czerń, zupełna pustka, cisza zamarłych silników. Tyle że nie możesz wiedzieć, jak to wygląda tu, dwieście dwanaście lat świetlnych od Ziemi, gdzie dopadła nas litościwa śmierć. Nasłuchowcy pokażą ci dokładnie, gdzie to jest. A ja ci opowiem, jak było.

Pomyśl tylko: sześć godzin — (to jedno okrążenie.

Po spirali.

Dzwoniące milczenie odbiorników.

Gładka zieleń tachoskopów.

A czasem jęk grawidła, zanim dostrzeże je robot i rozniesie w pył miotaczem.

I te korytarze w sufitach, ścianach i podłogach — wypalonych, poszarpanych wystrzałami z miotaczy.

To się już ponoć kiedyś zdarzyło, czy tak, Bob? Tak w każdym razie mówił Alex. Powiedział, że jakieś dwieście lat temu któraś z ziemskich wypraw już tak uwięzia. To była rzekomo wina kapitana. Jasne. Czyjaś musiała być. Na ogół zwala się ją na kapitana. Dlatego się właśnie tłumaczę. Mimo wszystko. Mimo że żyję. Wierzę, Bob, wierzę, że będziesz umiał im to wytłumaczyć lepiej niż ja…

Szliśmy we dwa statki — „Searcher” i „Virgimia” Olafa Gulfa. To był świetny fachowiec — Olaf, tyle że może nerwus. Ale znał się na swojej robocie. Kiedyśmy tamtych dojrzeli — pędzących, popychających przed sobą tę ścianę czerni, czerni nieprawdopodobnej, nie widziałeś jeszcze takiej, Bob — „Virginia” była kilkanaście lat świetlnych w przedzie. Olaf zameldował przez radio, że pójdzie po diagonali, żeby złapać kontakt. Wszystko wedle procedury; nie mógł przecież przypuszczać, że stanie się coś podobnego.