Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Dolega-Mostowicz Tadeusz - Znachor Znachor

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz - Страница 26


26
Изменить размер шрифта:

— Przypuscmy — myslala — ze w swoich wedrowkach doszedl kiedys do Francji lub Belgii.

To zupelnie mozliwe. Duzo chlopow emigruje, a pozniej wraca.

Lecz takie postawienie sprawy i rozwiazanie tajemnicy bylo zbyt prozaiczne. Zreszta jezeliby tak bylo, dlaczego doznal takiego wstrzasu?... Czyz nie kryje sie za tym zadna tragedia?...

Niewatpliwie wiersz musial mu cos przypomniec, obudzic w nim jakies bolesne wspomnienia.

— To musi byc czlowiek niezwykly — zapewnila siebie z przekonaniem.

A przekonanie to utwierdzilo sie w niej tym mocniej, im wiecej przypominala sobie szczegolow potwierdzajacych jej doswiadczenie. A wiec sposob bycia tego czlowieka, pozornie, ale tylko pozornie i zewnetrznie podobny do sposobu bycia innych ludzi prostych. Jego delikatnosc, bezinteresownosc...

Byla pewna, ze trafila na slad wielkiej i przejmujacej tajemnicy, i postanowila sobie, ze ja rozwikla. Jeszcze nie wiedziala, w jaki sposob to zrobi, lecz wiedziala, ze nie zazna spokoju, nim do sedna zagadki nie dotrze.

Tymczasem jednak zaszly wypadki, ktore odwrocily jej mysli i zainteresowania w zupelnie innym kierunku.

Rozdzial IX

Mniej wiecej w polowie czerwca wczesnym rankiem na rynku zatrzymal sie wielki granatowy samochod. W Radoliszkach znal go kazdy i wiedzial, ze nalezy do panstwa z Ludwikowa. Samochod zatrzymal sie przed kolonialnym sklepem Mordki Rabinowa. Z okien sklepiku pani Michaliny Szkopkowej widac bylo dokladnie, jak najpierw wysiadl stary pan Czynski, pozniej pani Czynska i wreszcie ich syn, pan Leszek.

Marysia szybko odskoczyla od okna. Zdazyla tylko zauwazyc, ze mlody inzynier jeszcze bardziej zeszczuplal i ze mial na sobie bardzo jasne, popielate ubranie, w ktorym wygladal jeszcze zgrabniej niz zwykle.

Byla przekonana, ze lada chwila drzwi otworza sie i wejdzie. Ze zdziwieniem stwierdzila, ze serce jej bije coraz predzej. Pomyslala, ze musi miec wypieki i ze on gotow domyslic sie, iz to z jego powodu.

Juz nieraz ukladala sobie, jak go przyjmie. Teraz wszakze, gdy znajdowal sie w poblizu, nie umiala sobie przypomniec nic z tych projektow. Wiedziala jedno, ze cieszy sie, ze bardzo glupio cieszy sie z jego przyjazdu.

Usiadla za lada i haftowala pilnie. Chciala, by tak wlasnie ja zastal, gdy wejdzie.

— Najlepiej nic nie planowac — zdecydowala — a zachowac sie stosownie do tego, jak on sie zachowa. Moze przecie wejsc i tylko zazadac pudelka papierosow... Jak zwykly klient.

Byloby to brzydko z jego strony, na sama mysl o tym Marysie ogarnial smutek, tym bardziej ze teraz mocniej niz kiedykolwiek byla przeswiadczona, ze ubieglej jesieni zachowala sie wobec niego niegrzecznie i niesprawiedliwie.

— Chocby zazadal tylko papierosow — pomyslala — musze mu okazac zyczliwosc. Byleby predzej przyszedl. On jednak nie przyszedl w ogole.

Po kwadransie wyczekiwania ostroznie stanela przy oknie po to tylko, by stwierdzic, ze Czynscy wsiadaja do samochodu. Auto zawrocilo i ruszylo w strone Ludwikowa.

— Pojechal — powiedziala glosno i w pierwszej chwili zrobilo sie jej niewymownie przykro.

Dopiero wieczorem, lezac w lozku, zaczela rozwazac wszystko i doszla do wniosku, ze to jeszcze nic nie znaczy. Jezeli nawet zamierzal wstapic do niej, nie zrobil tego na pewno dlatego, ze rodzice spieszyli sie, a nie chcial zwracac ich uwagi na znajomosc z nia, na znajomosc, ktora nie podobalaby sie im z pewnoscia. Usnela spokojnie.

Nazajutrz jednak kolo poludnia zelektryzowal ja znany warkot motoru. Slychac go bylo z daleka. Wszakze ku zdziwieniu Marysi tempo warkotu nie zdawalo sie zmniejszac. Istotnie, motocykl z rykiem przelecial przez plac, mignal w oknach i popedzil dalej.

— Jeszcze moze zawroci? — ludzila sie, wiedzac, ze sie ludzi. Stalo sie zupelnie jasne, ze zapomnial o niej, ze nie ma najmniejszego zamiaru zobaczyc jej znowu.

— Wiec to tak... — powiedziala sobie. — To i dobrze... Ale nie bylo dobrze. Haftowac nie mogla. Rece trzesly sie. Kilka razy bolesnie uklula sie w palec. O niczym innym myslec nie potrafila. Skoro pojechal traktem, bylo pewne, ze do panstwa Zenowiczow. Zenowiczowie to bardzo bogaci ludzie i maja dwie corki na wydaniu. Dawno juz wiazano mlodego Czynskiego z jedna z nich. Ale w takim razie ile prawdy bylo w owej poglosce o baronownie z Wielkopolski?...

— Zreszta — myslala z gorycza — moj Boze! Coz to mnie obchodzi? Niech sie zeni, z kim chce. Zycze mu, by znalazl najodpowiedniejsza i najladniejsza zone. Ale to wstretne z jego strony, ze przynajmniej na kilka slowek tu nie wstapi. Przeciez go nie ugryze. I niczego nie chce od niego.

Czynski wracal tuz przed siodma. Drzwi sklepu (zupelnie przypadkowo) byly otwarte i Marysia (rowniez przypadkiem) stala na progu.

Przejechal obok. Nawet glowy nie odwrocil. Nawet nie spojrzal.

— Moze to i lepiej — pocieszala sie Marysia. — Pani Szkopkowa ma racje, ze nie powinnam sobie zawracac mm glowy.

Tegoz wieczora kierownik miejscowe] agencji pocztowej, pan Sobek, zostal mile zaskoczony. Spotkal panne Marysie wracajaca do domu i gdy zaproponowal, by sie z nim przespacerowala do Trzech Gruszek, zgodzila sie bez namyslu. Nie byloby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby chodzilo o ktorakolwiek dziewczyne z Radoliszek. Sobek mogl smialo zaliczyc sie do mezczyzn cieszacych sie powodzeniem u plci pieknej. Byl mlody, przystojny, na rzadowym stanowisku i z perspektywa kariery, bo ogolnie bylo wiadome, ze jego WUJ w okregowej dyrekcji byl wazna figura. Poza tym mistrzowsko gral na mandolinie, na piekne], inkrustowanej perlowa masa mandolinie, z ktora poza sluzba nigdy zreszta sie nie rozstawal.

Owa mandolina, jak tez i inne wymienione juz zalety pana Sobka dzialaly pociagajaco na mlode panny. Na wszystkie, bodaj na wszystkie, z jednym, i to bardzo przykrym dla pana Sobka wyjatkiem. Marysia wprawdzie byla dlan zawsze grzeczna, nigdy jednak nie okazywala ochoty do zaciesnienia znajomosci, nieodmiennie wymawiala sie od pojscia z nim na slizgawke, na spacer czy na wieczorek.

Gdyby pan Sobek nalezal do mlodziencow o drazliwej ambicji, od dawna zaprzestalby nagabywania Marysi. Byl on jednak chlopcem poczciwym z kosciami, humorow nie miewal, brakiem cierpliwosci nie grzeszyl, a ze odznaczal sie trwalosci upodoban, tedy od czasu do czasu ponawial swe propozycje.

I tego wlasnie dnia przekonal sie, ze obral taktyke rozsadna.

Szli obok siebie droga znana wszystkim mlodym i starym mieszkancom Radoliszek ku Trzem Gruszkom, droga, ktora starzy niegdys, a mlodzi teraz chodzili parami, zwana zlosliwie przez pania aptekarzowa Promenada Krow, bo i krowy tedy na pastwisko pedzono.

Z okien plebanii, skad dbaly o moralnosc swoich parafian proboszcz mogl widziec te droge jak na dloni, mogl rowniez z niejaka scisloscia okreslic, ile w roku przyszlym udzieli slubow. I komu. Wystarczylo stwierdzic, ze ten czy inny mlodzian „uczeszcza” na promenade stale z jedna i ta sama panna. W jezyku potocznym oznaczalo to, ze „on z nia chodzi”, a to z kolei rozumiano powszechnie jako zapowiedz malzenstwa, w najgorszym zas razie jako niezawodny objaw milosci. Dlaczego dopatrywano sie go wlasnie w chodzeniu, nie zas w staniu, w siadywaniu ani w zadnej innej odmianie pozycji ludzkiego ciala — w Radoliszkach nikt sie nad tym nie zastanawial, a juz z pewnoscia nie myslal o tym podczas swej pierwszej przechadzki do Trzech Gruszek z Marysia pan Sobek.

Myslal tylko i wylacznie o pannie Marysi, o tym, ze jest uboga, ale bardziej wyksztalcona i bardziej obyta od innych, ze ladniejsza jest tez na pewno i ze takiej zony nie powstydzilby sie urzednik panstwowy nawet zawrotnie wysokiej rangi. Mysli zas swoje wyrazal cichusienkim brzakaniem na instrumencie (lubil tak wlasnie nazywac swoja mandoline) melodii modnego tanga:

— „Czy pokochasz mnie kiedys, Lolito, z wszystkich kobiet wybrana kobito”.

Niestety, panna Marysia, chociaz rozumiala subtelna aluzje tanga, chociaz domyslala sie intencji wirtuoza, chociaz odczuwala pewna wdziecznosc za to wyroznienie, nie mogla podzielac nastroju partnera. Umyslnie poszla z panem Sobkiem na spacer, by sie rozerwac, by przekonac sama siebie, ze Sobek jest zacnym chlopakiem, ze nie powinna stronic od niego, ze bylby dla niej odpowiednim mezem. Nawet idealnym. Nie pil, nie robil awantur, nie rozbijal sie na motocyklu, a grunt: odznaczal sie wyjatkowa staloscia. Nie tak jak inni!... Coz z tego, ze nie jest zbyt inteligentny, ze ma proste maniery. To jeszcze nic przynosi ujmy...