Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Dolega-Mostowicz Tadeusz - Znachor Znachor

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz - Страница 24


24
Изменить размер шрифта:

Kiedys Marysia nie wytrzymala i powiedziala mu z ironicznym usmiechem:

— Bardzo to zabawny widok, taki mlody, wielki pan zadzierajacy nosa, by zaimponowac biednej, sklepowej dziewczynie.

Zmieszal sie wowczas i przysiegal, ze wcale nie mial takiego zamiaru.

— Niech pani nie mysli, panno Marysiu, ze jestem az takim glupim snobem. — Tego nie mysle — odpowiedziala chlodno. — Mysle natomiast, ze bardzo taktownie podkresla pan roznice spoleczna, jaka miedzy panem i mna istnieje...

— Panno Marysiu!

— ...i te laske, jaka mi pan wyswiadcza, raczac tracic swoj cenny czas na rozmowy z glupiutka i uboga ekspedientka z malego miasteczka...

— Panno Marysiu! Bo doprowadzi mnie pani do szalu!

— Nie mam tego zamiaru, prosze pana. Moim obowiazkiem jest byc uprzejma dla klientow. I dlatego chce pana teraz przeprosic, bo musze zamiesc sklep, a kurz moglby zaszkodzic panskiemu cennemu zdrowiu, juz nie mowiac o londynskim ubraniu.

— Tak pani mowi? — Zerwal sie blady.

— Tak, prosze pana.

— Panno Marysiu!

— Czy pan jeszcze co kaze zapakowac? — Pochylila sie z wymuszonym usmiechem nad lada.

Czynski trzasnal sie z calej sily trzcina po cholewie.

— Sam siebie zapakuje, do ciezkiego diabla! Zegnam pania! Niepredko mnie pani zobaczy!

— Szczesliwej drogi...

— Psiakrew! — zaklal.

Wypadl ze sklepu, wskoczyl na siodlo i z miejsca poderwal konia do galopu. Widziala przez okno, jak niczym wariat przelecial przez nic zabrukowany plac Niepodleglosci, wznoszac kleby kurzu.

Usiadla i zamyslila sie. Wiedziala, ze postapila slusznie, ze temu zarozumialcowi nalezala sie nauczka, a jednak zal ci bylo.

— Niepredko go zobacze... Pewno nigdy — westchnela. — Ano trudno. Moze to i lepiej.

Nazajutrz, gdy o osmej przyszla otworzyc sklep, przed drzwiami czekal juz gajowy z Ludwikowa. Przyniosl list. W liscie Czynski pisal, ze ma cale wakacje zatrute, i to przez nia, ze nic spodziewal sie tego po niej, ze najopaczniej zrozumiala wszystkie jego intencje, ze skrzywdzila go i obrazila, poniewaz jednak i on zachowal sie niegrzecznie, uwaza za obowiazek dzentelmenski przeprosic ja.

„Dla zalania tych gorzkich wspomnien — pisal w zakonczeniu — jade do Wilna i bede tak pic, ze pewno mnie licho porwie, zgodnie z zyczeniem Pani”.

— Czy bedzie, panienko, odpowiedz? — zapytal gajowy. Zastanowila sie. Nie, po co ma don pisac? Po co to wszystko?

— Odpowiedzi nie bedzie — powiedziala. — Prosze tylko paniczowi powiedziec, ze zycze mu jak najlepiej.

Minely trzy tygodnie i Czynski sie nie pokazal. Tesknila za nim troche, a nawet wrozyla, czy przyjdzie i czy wstapi do sklepu. W trzecim tygodniu przyszla do niej depesza. Oczom swoim nie chciala wierzyc: byla to pierwsza depesza, jaka otrzymala w zyciu. Wyslana byla z Krynicy, a brzmiala tak:

„Swiat jest nudny stop, zycie nic nie warte stop, czy aptekarzowa perfumuje sie stop, pani jest najladniejsza dziewczyna w Europie srodkowej stop, szkoda stop, Lech”.

W trzy dni pozniej zaterkotal w Radoliszkach motocykl, objawiajac calemu miasteczku, ze mlody pan Czynski powrocil w rodzinne strony. Marysia ledwie zdazyla skoczyc do lusterka i poprawic wlosy, a juz byl w sklepie.

Byla mu bardzo w gruncie rzeczy wdzieczna za ten przyjazd, lecz nie okazala tego po sobie. Bala sie, by nie pomyslal, ze zalezy jej na jego towarzystwie. To znowuz rozgniewalo go i zepsulo mu spodziewane mile powitanie.

Po kilku zdawkowych zdaniach powiedzial:

— Potepia pani moj snobizm, ale snoby maja jedna zalete: umieja zdobyc sie na uprzejmosc nawet wtedy, gdy nie maja do tego, ochoty.

Chciala zapewnic go, ze w stosunku do niego nie potrzebuje az zdobywac sie na uprzejmosc, ze swoim powrotem i tym, ze o niej pamietal tam, w Krynicy, sprawil jej duza radosc... Lecz zamiast tego wycedzila:

— Wiem, ze panska uprzejmosc jest wlasnie tego rodzaju. Przeszyl ja nienawistnym spojrzeniem.

— O tak! Pani ma racje!...

— Nie. watpie.

— Tym lepiej.

— I tylko dziwie sie, ze sie pan wysila. Zasmial sie, jak mu sie zdawalo, szyderczo.

— O, wcale nie. To jest automatyczne. Widzi pani, juz samo wychowanie wpoilo we mnie automatyzm przyzwoitych form obcowania z ludzmi... Dziewczyna pochylila glowe.

— Podziwiam to.

Gwaltownie odwrocil sie od niej. Nie widziala jego twarzy, lecz byla pewna, ze ma zacisniete szczeki.

Jeszcze raz najgorecej zapragnela zgody. Rozumiala, ze musi teraz powiedziec cos pojednawczego, ze traktuje go niesprawiedliwie, ze on teraz juz nigdy nie wroci, jezeli nie uslyszy od niej ani slowa zyczliwosci. Rozumiala to, a jednak nie umiala sie zdobyc na kapitulacje.

— Zegnam pania — powiedzial i nie czekajac na odpowiedz szybko wyszedl. Nie rozplakala sie tylko dlatego, ze wlasnie weszla do sklepu jakas klientka. Bylo to wszystko w zeszlym roku. Do konca wakacji nie pokazywal sie w Radoliszkach ani razu. Pozniej przyszla zima, dluga zima, a potem wiosna. O mlodym Czynskim jak zawsze troche plotkowano, o uszy Marysi obijaly sie od czasu do czasu rozne wiesci. Podobno byl na praktyce za. granica. Podobno mial sie zenic z jakas baronowna z Poznanskiego, podobno rodzice baronowny przyjezdzali nawet z wizyta do Ludwikowa.

Wszystko to Marysia przyjmowala dosc obojetnie. Zdawala sobie zawsze sprawe z tego, ze zadnych nadziei w stosunku do mlodego Czynskiego zywic nie moze. Poza tym miala don jakis nieuzasadniony zal.

Podczas zimy zjechalo do Radoliszek kino. Zainstalowano je w szopie strazy ogniowej, gdzie pomimo przejmujacego zimna przez wszystkie trzy wieczory publicznosci nie zabraklo. Wyswietlano amerykanskie filmy, a pani Szkopkowa, chociaz nieraz slyszala kazania potepiajace wielkoswiatowa rozpuste, pokazywana w kinach, zdecydowala sie tez rozpuste wreszcie na wlasne oczy zobaczyc i ocenic stopien jej zgrozy. Poniewaz zas obawiala sie, ze wielu rzeczy nie zrozumie, zabrala ze soba Marysie, zarowno przez wzglad na jej wyksztalcenie, jak i na to, ze Marysia juz dawniej kino widywala.

Marysia rzeczywiscie bywala w kinie w tak duzych miasteczkach jak Braslaw i Swieciany, lecz wowczas byla jeszcze dzieckiem. Teraz jednak zastanawiala sie juz nad trescia filmow i zwlaszcza jeden podobal sie jej bardzo. Byla to historia mlodej wiejskiej dziewczyny, na ktora nikt w jej rodzinnych stronach nie zwracal uwagi. Uchodzila tam za biedactwo zahukane. Gdy jednak dostala sie do wielkiego miasta, do olbrzymiego sklepu, gdzie tysiace kupujacych przewija sie dziennie, poznal ja i pokochal pewien slawny i bogaty malarz, ktory umial dopatrzyc sie w niej i urody, i wdzieku, i zalet charakteru.

— Tak — myslala z melancholia Marysia. — Moze w wielkim miescie jest to mozliwe, ale gdyby zostala na wsi, smutny bylby jej los.

A o sobie wiedziala, ze nie wydostanie sie stad nigdy. Tutaj zas... kto moze byc tym mezczyzna, ktory zakocha sie w niej i poslubi?... Miala dosc zdrowego rozsadku, by nie brac w rachube ani przez moment syna wlasciciela Ludwikowa. A niby jego rodzice nie zgodzili sie na to, ani jemu samemu nigdy to w glowie nie postalo, ani ona sama nie pragnelaby zostac zona takiego pana. Jego krewnym i znajomym wynosila ze sklepu paczki do powozu, wiec jakze pozniej zgodziliby sie traktowac ja jako rowna sobie.

Zupelnie inaczej przedstawialaby sobie wlasna przyszlosc, gdyby pan Leszek byl zwyczajnym, niezamoznym urzednikiem czy rzemieslnikiem, a bodaj nawet gospodarzem wiejskim.

— O, wtedy byloby zupelnie inaczej!

Uwazala go za szczyt urody meskiej. Na zadnej fotografii filmowej, na zadnej pocztowce w sklepie (a bylo ich tyle) nie widziala rownie pociagajacego chlopca. Podobal sie jej pod kazdym wzgledem. Bo nawet ta jego duma, ta zarozumialosc nie byla az taka wada, na ktora w ostatecznosci nie mozna by zamknac oczu. Zreszta gdyby byl tylko skromnym pracujacym czlowiekiem, na pewno nie mialby przewroconej glowy.

Nadeszla wiosna i Marysia, jezeli pamietala o mlodym Czynskim, to tylko jako o postaci z marzen, nie zas o przyszlym wlascicielu Ludwikowa.