Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 9


9
Изменить размер шрифта:

– Jak to? Skoro juz sie zareczylas, skoro sie na niego zdecydowalas, skoro on sie zdecydowal, skoro rodzina sie zgadza, skoro nie ma zadnych przeszkod?

– Ale przeciez nie wychodze za maz jutro, nie? Najwczesniej po maturze. Skad mam wiedziec, co bedzie do tego czasu?

– To po jakiego diabla sie zareczalas?

– Zeby nie bylo glupiego gadania. Moja rodzina jest potwornie staroswiecka.

Tereska siedziala wpatrzona w piekna twarz, na ktorej malowal sie wyraz obojetnej rezygnacji. Poczula sie przejeta i nieco oszolomiona. Narzeczony, co za idiotyzm, kto teraz zawraca sobie glowe narzeczonymi? Co w ogole z takim sie robi? Ta Krystyna jest rzeczywiscie nie z tego swiata… I rownoczesnie Krystyna wydala jej sie nagle strasznie dorosla, strasznie doswiadczona, w jakis niesprecyzowany sposob obarczona ciezarem prawdziwego zycia i odpowiedzialnoscia za nie, chociaz byla przeciez starsza tylko o rok. Miala siedemnascie lat, konkretne zamiary matrymonialne, ustabilizowane, utrwalone, a przy tym juz z gory przewidywala, ze nie wiadomo, co bedzie, bo bywa roznie…

Okretka przestala rozpaczac nad dziesiecioma tonami drewna i tez zapatrzyla sie w Krystyne.

– Przesadzasz – powiedziala niepewnie. – Chyba jemu na tobie zalezy? On chyba jest zakochany?

– Obawiam sie, ze ja jestem bardziej zakochana – wyznala Krystyna z westchnieniem. – Ale on tez, oczywiscie. Tylko ze jemu moze minac.

– A tobie nie?

– Mnie nie. Nigdy w zyciu w nikim nie bylam zakochana. On jest jeden na swiecie. On jest w ogole cudowny, zupelnie wyjatkowy…

W oczach jej pojawilo sie nagle cos, co wygladalo jak swiatlo, swiecace od wewnatrz, i Tereska poczula w sercu uklucie zazdrosci. Oto byla swiadkiem rozkwitu wielkich, wzajemnych uczuc i mogla najwyzej przygladac sie im z boku. A sama co? Tez chcialaby, zeby on byl cudowny, wyjatkowy i zakochany…

Przyszedl jej na mysl Bogus, ale to tylko zaostrzylo uklucie zazdrosci. Bogus oczywiscie byl wyjatkowy i cudowny, ale kwestii jego zakochania lepiej bylo nie rozwazac. Co za pech jakis. Moglaby przeciez, tak jak Krystyna, czuc sie niebiansko szczesliwa, a tymczasem znow musi czekac w napieciu, zdenerwowaniu i niepewnosci. Moze dla osiagniecia tego spokojnego szczescia niezbedna jest staroswieckosc? Bogus w charakterze narzeczonego…

W jakimkolwiek charakterze, najwazniejsze, ze w ogole jest, ze ona ma na co czekac i ma dla kogo sie upiekszac. Jakim sposobem w ogole mogla przezyc szesnascie lat bez Bogusia?

* * *

– Wybij sobie z glowy cokolwiek – mowila rozgoryczona Okretka, kiedy razem wracaly ze szkoly. – Te cholerne drzewka sadzi sie, mam wrazenie, na jesieni. I trzeba je zgromadzic przedtem. To znaczy, ze musimy zaraz zaczac, to znaczy, ze jestesmy zalatwione, to znaczy, ze teraz lec i szukaj amatorow na te darowizny. I od razu ci powiem, ze ty bedziesz rozmawiala, bo ja nie umiem.

Fakt dotarcia do przystanku tramwajowego umknal ich uwadze, minely go i teraz szly do nastepnego. Z Krystyna rozstaly sie zaraz po wyjsciu, poniewaz czekala na nia owa curiosalna postac, narzeczony.

– Jest moj chlopak – powiedziala, dostrzeglszy go z daleka. – Jeszcze ciagle mnie uwielbia. Czesc!

Powiedziala to tonem, w ktorym spod warstwy lekko drwiacej obojetnosci przebijalo cieple wzruszenie, i Tereska poczula sie na nowo przejeta. Ani na nia, ani na Okretke w jakis taki sposob nikt nigdy nie czekal. Usilowala zorientowac sie w reakcjach na ten fakt przyjaciolki, ale Okretka nie uczucia miala w glowie. Drzewka zaprzataly ja tak, ze na nic innego nie bylo juz miejsca.

– I dziwie ci sie, ze ci nie przyszlo do glowy, ze Bogus przyjdzie na pewno akurat wtedy, kiedy ty bedziesz latala po badylarzach – ciagnela zlowieszczo. – A jeszcze mowilas, ze bierzesz korepetycje. Nie wiem, kiedy chcesz na to wszystko znalezc czas. Musialas zwariowac, to pewne. Nikt sie nie spodziewal, ze sie zgodzisz, sama Larwa miala watpliwosci, trzeba bylo slyszec, jakim tonem to mowila. Przypodchlebiala sie!

– Ale nie slyszalam i juz przepadlo – powiedziala stanowczo Tereska, ktora na wspomnienie wszystkich obowiazkow i powinnosci nagle oprzytomniala. – Czekaj, przestan krakac. Po pierwsze, jesli okaze sie, ze nie dajemy rady i potrzebujemy pomocy, ona nam to zalatwi. Larwa. Nie ma obawy, juz ona te pomoc wydusi, jak nie z naszej klasy, to z B. Po drugie, masz racje, po badylarzach mozemy latac tylko zaraz po szkole, bo o takiej porze Bogus na pewno nie przyjdzie. Po trzecie…

Urwala nagle, bo uswiadomila sobie, ze miala tez przeprowadzic liczne zabiegi kosmetyczne i doprowadzic do porzadku garderobe. Rzecz byla pilna, Bogus mogl przyjsc kazdego dnia. I te maseczki…

– Nie wyobrazam sobie, jak ja to wszystko zdaze zrobic – oswiadczyla krytycznie. – Rzeczywiscie, chyba zwariowalam.

– Nie dotknelabym sie tego, gdyby nie te dzieci – powiedziala Okretka ponuro. – Gdyby nie to, ze ten caly parszywy sad ma byc dla Domu Dziecka i ona nawet wymienila, ktorego. Sad to jest majatek!

– Nie rozumiem, co to ma do rzeczy. Teraz juz nie ma w Polsce zaglodzonych i opuszczonych dzieci.

– Zglupialas chyba! – wykrzyknela, zatrzymujac sie, zaskoczona Okretka. – Oczywiscie, ze sa!

Tereska zdziwila sie bardzo i rowniez zatrzymala.

– Jak to? – spytala z niedowierzaniem. – Gdzie sa?

– Wszedzie! Chociazby w naszym domu! Tam mieszka jedna taka… Ona ma troje dzieci, mozliwe, ze miala kiedys meza, nie wiem, teraz nie ma i sprowadza sobie rozmaitych facetow i te dzieci w ogole nie maja sie gdzie podziac i czasem nocuja na dworze, a czasem kradna. Ona je bije po pijanemu. Moja matka czasem im daje cos do jedzenia, milicja byla pare razy i sama slyszalam, jak ludzie rozmawiali, ze ona jest nienormalna i te dzieci powinno sie jej zabrac, albo ja zabrac, w kazdym razie cos z tym koniecznie trzeba zrobic. Tam jest taki maly chlopczyk, najmlodszy, jest bez przerwy taki przerazony, ze ja na to nie moge patrzec. Tylko dlatego zgadzam sie na ten cholerny sad!

Wzburzona i zdenerwowana przeszla kilka krokow i znow sie zatrzymala. Tereska pospieszyla za nia.

– Bo niektorzy ludzie nie powinni miec dzieci… – zaczela z niechecia.

– Aha – przerwala Okretka gniewnie. – Sprobuj nie miec! Zanim sie obejrzysz, juz masz i co? Utopisz? A jak sie masz nad nim znecac po pijanemu, to nie lepiej oddac do Domu Dziecka? Mozesz nie oddawac, prosze bardzo, masz cale zycie zmarnowane! Twoje i twojego dziecka!

Tereska oslupiala. Zarzut, jakoby po pijanemu znecala sie nad jakimkolwiek dzieckiem, tym bardziej swoim, odmawiajac zgody na oddanie go pod opieke komu innemu i marnujac w ten sposob zycie, zaskoczyl ja tak, ze na chwile odjelo jej mowe.

– Na litosc boska, przeciez jeszcze nie mam dziecka! – zaprotestowala slabo, do reszty skolowana, niejasno czujac, ze Okretka stosuje jakis gigantyczny skrot myslowy, z ktorego da sie wylowic sens dopiero po rozwiklaniu tego przedziwnego klebowiska problemow.

– Ale mozesz miec! – powiedziala Okretka z ponurym triumfem. – W kazdej chwili!

Tereska popatrzyla na nia z niesmakiem i nagle otrzasnela sie z oszolomienia.

– Do jutra mi sie nie uda, zeby nie wiem co, to pewne – powiedziala trzezwo i ruszyla naprzod. – A poza tym, czy mamy wzbogacac ten Dom Dziecka specjalnie dla naszych przyszlych dzieci, przewidujac nasze zwyrodnienie moralne? A w ogole rozumiem, co masz na mysli, i niech ci bedzie. Tym bardziej nie czepiaj sie, ze sie zgodzilam…

Poszly dalej, wzdluz ogrodzenia dzialek, ktorych istnienie tuz obok nie docieralo do ich swiadomosci. W miejscu, gdzie przed chwila we wzburzeniu wymienialy poglady, pozostala po drugiej stronie siatki przypadkowa sluchaczka ich rozmowy. Byla to niejaka pani Miedlewska, osoba samotna, piastujaca urzad opiekunki spolecznej, znajaca Tereske z widzenia i ze slyszenia, jak wiekszosc mlodziezy w tej dzielnicy. W najwyzszym stopniu zaskoczona, wrecz wstrzasnieta, podeszla do zywoplotu i popatrzyla za oddalajacymi sie przyjaciolkami spojrzeniem pelnym troski i niepokoju.