Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 31


31
Изменить размер шрифта:

– Jej tez. Dowiemy sie moze, jak ja odblokuje.

Patrzac na posepna zadume pieknej Krystyny Tereska wrecz namacalnie poczula kontrast miedzy jej stanem ducha a swoim. Bogus… Krystyna ma trudnosci, a ona ma Bogusia. A przedtem bylo odwrotnie…

– Dzis ona, jutro ja… – powiedziala z filozoficzna melancholia.

Okretka, ktora Bogus napawal coraz zywsza niechecia, wzruszyla potepiajaco ramionami. Tereska zadumala sie, wspominajac wczorajszy wieczor. Przypomnienie dziewczyny z „Orbisu” uklulo ja nagle w serce ostro i nieprzyjemnie. Przez chwile chciala nawet powiedziec o niej Okretce, ale jakos nie mogla sie na to zdobyc. Znow odczula te niesprecyzowana nizszosc swojego swiata w porownaniu z teoretycznie znanym, a praktycznie nieosiagalnym swiatem Bogusia. Nie wiadomo dlaczego, wydawalo jej sie, ze owa dziewczyna zyje w tym samym swiecie co on, jakims wazniejszym, bardziej atrakcyjnym, bardziej prawdziwym…

– Dlaczego, u diabla, w klasie nikt sie nie upija ani nie uzywa narkotykow? – spytala z naglym gniewem i pretensja. – Albo chociaz nie szlaja sie po rynsztokach? Co za idiotyczne zbiorowisko cnotliwych dziewuch! Wszedzie sie o tym slyszy, pelno tego, bananowcy, chuligani, trudne dziecinstwa, bledy i wypaczenia, a my co? Same pozytywne jednostki!

– Baska juz ma trzy dwoje – zauwazyla trzezwo Okretka. – Ja mam jedna. Malo ci jeszcze? Magda uciekla z jakiejs rozpasanej prywatki w zeszlym tygodniu, skrecila noge na schodach i do tej pory kuleje, a Hania jej zazdrosci. Co ty jeszcze chcesz? A w ogole po co ci to, na litosc boska?

– Problemy – mruknela Tereska. – Brakuje mi powaznych problemow w najblizszym otoczeniu. Takie to zycie jakies zwyczajne i nieciekawe.

Okretka przyjrzala sie jej podejrzliwie i znow wzruszyla ramionami.

– Zglupialas chyba, w glowie ci sie przewraca. Chyba w tym jest Bogus… Malo masz problemow z pieniedzmi? A jak ci zalezy na demoralizacji, to cala czwarta klasa robi, co moze. Cos tam u nich wykrylo sie takiego, ale nie wiem dokladnie co.

Tereska ozywila sie. Czwarta klasa mogla, dostarczyc zeru. Wprawdzie czwarta klasa to bylo zupelnie co innego niz trzecia, to byl przedsionek matury, w ogole nie to samo, ale na upartego mozna sie bylo nimi pozywic.

– Jezeli demoralizacja, to Hania wie na pewno. Gdzie ona jest? Trzeba z niej wydusic.

– Na razie to ja bym chciala wydusic z ciebie ostatnie zadanie z matematyki. W ogole nie rozumiem, o co tam chodzi…

Na duzej przerwie nagabnieta Hania udzielila informacji. Przejeta, z wypiekami na twarzy, do glebi poruszona tematem, wyjasnila, ze trzy sztuki z czwartej A zostaly zlapane na prowadzeniu sie niemoralnie. Hania byla mala, gruba, nabita w sobie, miala wielka, tlusta, czerwona twarz, wokol ktorej wisialy tluste straki, majace imitowac bujne sploty, na domiar zlego miala lekkiego zeza. Szczytem jej zyciowych marzen bylo prowadzic sie niemoralnie, w czym zdecydowanie przeszkadzaly mankamenty urody. Robila, co mogla, zeby schudnac, spedzala na basenie niezliczone godziny, uprawiala rozne sporty, co dalo tylko ten skutek, ze byla jedna z najlepszych plywaczek w szkole i znakomicie opanowala narciarstwo. Wyglad zewnetrzny nadal pozostawal w sprzecznosci z marzeniami, tym bardziej jednak temat byl dla niej najpiekniejszy w swiecie.

– Co to znaczy, ze prowadzily sie niemoralnie? – spytala z niesmakiem Tereska – kradly, upijaly sie?

– Mialy rozmaite podrywki – wyjasnila przejeta Hania. – Szukaly cudzoziemcow. Wszystkie z angielskiej grupy i wszystkie mialy piatki z jezyka.

– Dobrze, ze ja jestem na francuskim – mruknela Tereska.

– A ja na niemieckim – dodala Okretka.

– Ja jestem na angielskim – powiedziala przysluchujaca sie Krystyna. – Nie wiecie, czy to obowiazkowe?

– Gdybys sie uparla przy piatkach, to zapewne przydatne.

– Mysle, ze raczej zrezygnuje z dobrych stopni.

– Slusznie. Podobno trzy dziewczyny wyrzucili ze szkoly.

– Idiotki – powiedziala wzgardliwie Krystyna. – Przed sama matura! Nie mogly poczekac tych paru miesiecy?

Na lawce obok nich przysiadla wysoka, koscista Magda, jedzaca nadnaturalnej wielkosci jablko.

– Zwracam wam uwage – powiedziala miedzy jednym a drugim kesem – ze teraz jest matematyka. Przedmiot scisly. Jesli nie otrzasniecie naszej Hani z tego upadku czwartej klasy, bedziecie ja mialy na sumieniu, bo nie wiadomo, co moze napisac albo powiedziec. Wyglada tak, ze Larwa ja, mur beton, zapyta. Najlepiej chyba chlusnac zimna woda, podobno dziala radykalnie.

Hania zamilkla nagle, zamrugala oczami i jakby nieco ochlonela. Popatrzyla na Magde z wyrzutem.

– Tobie to dobrze…

– Aha – przyswiadczyla Magda – pewnie, ze dobrze. Podlozylam sobie gruby korek pod piete i juz mi calkiem dobrze. Prawie, ze mnie nie boli.

– Ona ma raczej na mysli przyczyny twojego skrecenia nogi – wyjasnila uprzejmie Krystyna.

– Ona jest niewasko szmyrgnieta na ciele i umysle. Jak stoicie z drzewkami? Akurat jestem kulawa, wiec moge spokojnie pytac. Robota mnie nie dotyczy.

– Jaka robota? – prychnela z gniewem Okretka. – Co tu niby jeszcze jest do roboty? Odwalilysmy wszystko, cale tysiac sztuk, a jej sie jeszcze roboty zachciewa!

Magda znieruchomiala na moment z zebami utkwionymi w jablku, spojrzala na Okretke dziwnym wzrokiem i wyszarpnela zeby z jablka.

– Jak to… – zaczela ze zdumieniem, ale przerwala jej Tereska.

– Larwa tez sie czepia – powiedziala z rozgoryczeniem. – Juz dwa razy pytala, co tak dlugo i czy nie mozemy sobie dac rady. Co ona mysli, ze to takie proste, gwizdnal, kichnal i juz wszyscy leca na wyscigi z patykami w garsci! Zamiast docenic, jeszcze pogania!

Magda robila wrazenie odrobine zdezorientowanej.

– Ale przeciez… – zaczela znowu.

Tym razem przerwala jej sama wychowawczyni, ktora wkroczyla rownoczesnie z dzwonkiem. Wyglad jej nie wrozyl nic dobrego. Byla dziwnie czerwona na twarzy, w oczach miala wyraz niepokoju i jakas nerwowosc w ruchach. Okretka z ulga pomyslala, ze ostatnie zadanie, chwala Bogu, zdazyla przepisac.

– Kepinska, cos ty powiedziala o sadzonkach? – padlo pytanie juz od drzwi. – Powtorz to jeszcze raz.

Tereska powstrzymala sie w polowie siadania i wrocila do pozycji stojacej.

– Ze juz sa – odparla ponuro. – Przedwczoraj wieczorem przywiezli nam ostatnia partie. Mamy gotowy caly tysiac.

– Jak to przywiezli? Kto przywiozl?

– Jeden taki. Ogrodnik. Przywiozl, bo bylo dosyc duzo. Jak bylo mniej, wozilysmy same, ale tyle na raz, i z Tarczyna, to juz zupelnie niemozliwe…

Nauczycielka przerwala jej gestem. Wygladala troche tak, jakby sie zaczynala dusic.

– I gdzie one sa? – spytala slabo.

– Na dziedzincu, za szopa. Zaslonilysmy galeziami, zeby nikt nie ukradl. Wszystkie tam leza, caly tysiac.

– Caly… tysiac… – powtorzyla wychowawczyni zamierajacym glosem. – Za szopa…

Patrzyla na Tereske jak na straszliwego upiora, ktory znienacka pojawil sie w normalnej, przyzwoitej szkole. Tereska ze swej strony przygladala jej sie z narastajacym niepokojem, niepewna, czy fakt ukrycia drzewek za szopa nie stanowi jakiegos przestepstwa. Nie mniej zaniepokojona i sploszona Okretka pomyslala niejasno, ze liczba tysiac doprawdy nie powinna robic takiego wrazenia na osobie uczacej matematyki. Cala klasa, pojawszy, ze dzieje sie cos niezwyklego, w napieciu wstrzymala oddech.

Nauczycielka oparla sie o katedre, czujac w sobie osobliwe oslabienie. Ogrom nieporozumienia docieral do jej swiadomosci powoli i z niejakim trudem. Tereska i Okretka, same, we dwie, niepojetym sposobem, dostarczyly na szkolny dziedziniec tysiac sadzonek, uzyskanych w jakichs odleglych rejonach kraju, podczas gdy cala impreza zaplanowana byla najzupelniej odmiennie. Mialy je tylko zamowic u ewentualnych ofiarodawcow, uzgadniajac termin odbioru, i to nie we dwie, a przy pomocy calej klasy. Mialy po prostu zorganizowac wspolprace dwudziestu pieciu kolezanek. Zamowiona przez szkole do przewozenia drzewek, w dwoch lub trzech rzutach, furgonetka przez caly czas czekala, przy czym miala je przewiezc do Pyr, nie zas na szkolny dziedziniec. To cos, co nastapilo, bylo wrecz przerazajace.