Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 24


24
Изменить размер шрифта:

– Zaczna sie dopytywac o szczegoly i zawracac glowe – powiedziala niecierpliwie Tereska. – Albo sie tam spoznimy, albo bedziemy musialy tu byc nieuprzejme. Lepiej sie nie narazac. Powiemy, ze ktos na dzialkach daje pare sztuk i o innej porze nie moze. Nawet prawda, bo idziemy na dzialki.

– Ale bedziemy musialy cos przyniesc! – zaprotestowala Okretka.

.- Przeciez do tej pory nikt tego nawet nie widzial, kto sie polapie, ktore wczorajsze, a ktore dzisiejsze. W ostatecznosci cos tam wycyganimy…

Dzielnicowy, nie wiadomo dlaczego, nie lubil przelazic przez zamknieta brame i wolal otwarta furtke. Obie, i Tereska i Okretka, zgodnie zaprotestowaly, twierdzac, ze nie znaja drogi od furtki do podejrzanej dzialki. Zapewniono je jednak, ze zostana doprowadzone na wlasciwe miejsce.

Na wlasciwym miejscu poteznie zbudowany mlody czlowiek z ponurym wyrazem twarzy przybijal do altanki jakies listewki. Tereska i Okretka, zaczajone w zaroslach, przyjrzaly mu sie z zywym zainteresowaniem.

– Morde ma raczej bandycka, ale ja go, jak zyje, na oczy nie widzialam – oswiadczyla Tereska, ukonczywszy ogledziny. – A ty?

– Ja tez nie. W ogole do nikogo niepodobny.

Dzielnicowy zmartwil sie wyraznie. Mlodzieniec, sadzac z wygladu zewnetrznego, zupelnie niezle nadawal sie do roli potencjalnego bandziora. Wedlug uzyskanych wiadomosci, byl synem pielegniarki, mial kolegow i przyjaciol i zdarzalo sie, ze zapraszal ich na dzialke mamusi. Nadzieja, ze to ich wlasnie podsluchaly obie przyjaciolki, okazala sie zludna.

– A w ogole to ja wcale nie wiem, czy to ta dzialka – powiedziala z nagana Okretka.

– Moim zdaniem, ta i nie rozumiem, skad on sie tu wzial – odparla niezadowolona Tereska. – Ta wlascicielka zatrudnia tu chyba pol miasta. Tamci byli starsi.

– No, trudno – powiedzial z zalem dzielnicowy. – Skoro nie ten, to trzeba bedzie szukac dalej. Idziemy!

Przeszli alejka kilkadziesiat metrow i nagle Tereska zatrzymala sie jak wryta. Idacy za nia Krzysztof Cegna w ostatniej chwili uniknal zderzenia.

– O rany… – szepnela z przejeciem – panie sierzancie!

Na dzialce, tuz przed nimi, osobnik w szortach i w kraciastej koszuli robil jakis porzadek wsrod roslin. Byl sam. Okretka obejrzala sie i wydala zdlawiony okrzyk. Dzielnicowy i Krzysztof Cegna tajemniczym sposobem znikneli nagle z pola widzenia. Osobnik odwrocil sie, ujrzal je obie i rozjasnil oblicze zyczliwym usmiechem.

– Witam panie – rzekl uprzejmie. – Przyszly panie po sadzonki? Sa przygotowane.

Zarowno Tereska, jak i Okretka, bez uprzedniego porozumienia, byly zdania, ze nalezy zachowac spokoj, powiedziec „dzien dobry” i za nic w swiecie nie ujawniac podejrzen. Jakas przeszkoda jednakze stanela im w gardle, a konczyny odmowily posluszenstwa.

– Prosze bardzo! – zawolal osobnik i uczynil zapraszajacy gest.

– Jezeli zacznie nas oprowadzac po altance… – szepnela nagle Okretka zlowieszczo i buntowniczo.

Tereska uczynila wysilek.

– Dzien dobry panu – powiedziala meznie i ruszyla ku dzialce. – Wlasnie, jezeli pan taki uprzejmy. To sobie zabierzemy…

– No i ile udalo sie paniom uzbierac? Daleko do tysiaca?

– Nie, juz mamy prawie siedemset. Bardzo ladna ma pan dzialke. Pana zona na pewno sie zdziwi…

Okretka za nia wydala cichy jek. Tereska opanowala zamet w umysle i ugryzla sie w jezyk. Osobnik spojrzal, lekko zaskoczony i rozbawiony.

– Ja nie mam zony. Czekam z tym, az dojrzeja do zamescia tak urocze istoty jak panie. Prosze uprzejmie, przygotowalem cztery sadzonki. Panie to nosza w rekach? To przeciez ciezkie.

– Nie, wozimy na sankach – odparla Tereska, niedokladnie zdajac sobie sprawa z tego, co mowi. – Ale teraz wezmiemy, nie szkodzi. Dziekujemy panu bardzo. Czy chce pan pokwitowanie?

Osobnik wydawal sie nieco zdezorientowany.

– Co takiego? Nie, dziekuje, na co mi pokwitowanie? Raczej chetnie obejrzalbym te sanki…

– Przeciez… – zaczela z naglym oburzeniem Okretka i umilkla, gwaltownie szturchnieta lokciem.

– Dziekujemy panu, do widzenia.

– Polecam sie na przyszlosc…

Dzielnicowy i Krzysztof Cegna zmaterializowali sie w polowie drogi do furtki.

– To ten! – zawolaly goraczkowo obie rownoczesnie. – Tamtych dwoch nie ma, ale to jest ten, ktory wtedy byl goly i kopal!

Krzysztof Cegna mial dziwny wyraz twarzy. Dzielnicowy prezentowal cos jakby niesmak.

– To jest rezyser filmowy z telewizji – powiedzial w zadumie. – No coz, wszystko jest mozliwe, nie takie rzeczy sie zdarzaly. Podobno spotyka sie tu czasem z takimi dwoma…

– Jak dla mnie, niech czeka do sadnego dnia! – przerwala nagle stanowczo Okretka z akcentem niejakiego wstretu w glosie. – Ja go nie poslubie, to mowy nie ma!

– Ja tez nie – zgodzila sie Tereska. – Zwariowal chyba. W ogole jakis dziwny urodzaj na oblakancow!

– Szanowne panie odniosly wrazenie, ze on ma troche zle w glowie? – zainteresowal sie dzielnicowy.

– Zle w glowie! – prychnela z oburzeniem Okretka. – Jest kompletnie nienormalny! Obrzydliwy obludnik, hipokryta, przeciez doskonale wie, czym jezdzimy, co wieczor jezdzi za nami! W ogole ja mam tego dosyc, wczoraj jeden, dzisiaj drugi… Mowilas, ze wiecej wariatow nie bedzie!

– Wczoraj tez trafilyscie na cos takiego? – dopytywal sie dzielnicowy, wyraznie zainteresowany tematem.

Tereska i Okretka, zdenerwowane nieco ostatnimi wydarzeniami, dosc chaotycznie opisaly wizyte u zdumiewajaco goscinnego chlopa. Dzielnicowy i Krzysztof Cegna rzucali na siebie porozumiewawcze spojrzenia.

– I jeszcze do tego mial samochod z kretynskim numerem rejestracyjnym – zakonczyla z rozgoryczeniem Okretka, tak jakby poslugiwanie sie skomplikowanymi numerami zaliczalo sie do przestepstw wyjatkowo obrzydliwej kategorii.

– Jakim?

– Nie wiem. Nigdy nie pamietam daty tej idiotycznej rewolucji. Na poczatku bylo przeciwienstwo mojego stopnia z historii. Ona wie.

– Piec, siedem, osiem, dziewiec – powiedziala Tereska. – Dziwie ci sie, ze nie pamietasz, te cyfry ida po kolei.

Dzielnicowemu nie wydawalo sie, zeby piec i siedem to bylo po kolei, ale nie wnikal w szczegoly matematyczne.

– A na poczatku co bylo? – spytal – liter nie pamietacie?

– W i cos tam – powiedziala Tereska.

– WG – powiedziala z triumfem Okretka. – Zapamietalam, bo to sa inicjaly mojej ciotki, tej ze wsi. Znalazla zwloki noworodka i opisali ja w prasie inicjalami.

Dzielnicowy pomyslal sobie, ze Tereska i Okretka, we dwie, bylyby w stanie dostarczyc mu roboty do konca zycia, ale postanowil sie nie rozpraszac. Noworodek we wsi, obojetnie jakiej, to na pewno nie byl jego rejon. Na miejscu dzialo sie dosyc, zeby nie, musial obawiac sie o brak zajecia.

Krzysztof Cegna wydawal sie przejety.

– Czarny Miecio – mruknal. – Co on tam robil?

– Zadnego zwiazku do tej pory nie stwierdzono – odmruknal dzielnicowy. – Szanowne panie teraz dokad? Z powrotem do szkoly?

– Do Tarczyna – warknela z rozgoryczeniem Okretka.

– Najpierw do szkoly, musimy to zaniesc – sprostowala Tereska, potrzasajac peczkiem sadzonek. – A potem rzeczywiscie do Tarczyna. Autobusem.

– No dobrze, podrzucimy was na dworzec autobusowy…

* * *

– Juz cale miasto widzialo, jak nas milicja wozi tym radiowozem – zauwazyla z niesmakiem Okretka w autobusie. – Niedlugo dla wszystkich bedziemy podejrzane. Uwazam, ze najwyzszy czas z tym skonczyc.

– Mozliwe, ze tylko dzieki temu jeszcze zyjemy – pocieszyla ja Tereska. – Bandyci tez widza i nie maja okazji nas napasc.

– Okazji dostarczamy im do upojenia.

– Ale nie sa pewni, czy gdzies w poblizu nie ma milicji, i widocznie sie boja. Zreszta ja tez uwazam, ze najwyzszy czas z tym skonczyc. Zobaczymy, co bedzie w Tarczynie, a w razie czego mamy jeszcze ogrodnikow pod Grojcem. Za dwa tygodnie powinnysmy juz to miec calkiem z glowy.