Выбери любимый жанр

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie

Выбрать книгу по жанру

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело

Последние комментарии
оксана2018-11-27
Вообще, я больше люблю новинки литератур
К книге
Professor2018-11-27
Очень понравилась книга. Рекомендую!
К книге
Vera.Li2016-02-21
Миленько и простенько, без всяких интриг
К книге
ст.ст.2018-05-15
 И что это было?
К книге
Наталья222018-11-27
Сюжет захватывающий. Все-таки читать кни
К книге

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 21


21
Изменить размер шрифта:

– Nie odprowadzaj mnie – powiedziala bohatersko. – I tak bede leciala biegiem, a i bez tego dostatecznie glupio wygladam.

– Istotnie, gdybysmy lecieli obydwoje, byloby jeszcze glupiej – zgodzil sie Bogus, czujac cos w rodzaju wdziecznosci dla niej za rozstrzygniecie tej kwestii. – No to ciao, trzymaj sie. Nie daj sie utluc przynajmniej do pojutrza. To podobno dobry film…

Rozwscieczonej przeszlo polgodzinnym oczekiwaniem Okretce wystarczylo jedno spojrzenie. Od Tereski bil blask i wydawalo sie, ze urosly jej skrzydla. Byla nie ta sama.

– Jestem pewna, ze siedze tu jak krowa na pastwisku tylko dlatego, ze widzialas sie z Bogusiem – powiedziala Okretka ze wstretem. – On mi juz nosem wychodzi, wszystkie trudnosci przez niego, ciemno sie robi!

Teresce byloby widno nawet w srodku glebokiej nocy.

– Cos ty, jeszcze nawet slonce nie zaszlo. Oczywiscie, ze sie widzialam z Bogusiem, przyszedl akurat, jak wychodzilam. Skad wiesz?

– Owszem, juz zaszlo. Widac po tobie z daleka. Oswiadczam ci, ze nie mam najmniejszego zamiaru byc ofiara twoich milosnych komplikacji. Jedno z dwojga: albo Bogus, albo zbrodniarze!

– Osobiscie wole Bogusia – powiedziala Tereska radosnie. – Przestan sie czepiac, ostatni raz jedziemy. Jutro ruszymy Tarczyn.

– To sie zle skonczy – zawyrokowala Okretka ponuro, odwracajac wozek tylem do przodu. – Zapadlas z tym Bogusiem na cos takiego, czego jeszcze u nikogo nie widzialam. Bo co, jutro nie przyjdzie?

– Nie przyjdzie. Ale pojutrze idziemy do kina. Zycie jest piekne!

– Jak dla kogo – mruknela Okretka i odepchnela sie lewa noga. – Mnie sie specjalnie nie podoba.

Tereska odepchnela sie prawa noga i oderwala mysl od Bogusia. Z niepokojem spojrzala na przyjaciolke.

– Co sie stalo?

– Zlikwidowali ten bufet, w ktorym moja matka miala zastepstwo – powiedziala Okretka, przygnebiona. – Znow nie bedzie pieniedzy. Juz sama nie wiem, co robic.

– O Boze, nie mow na ten temat! – jeknela Tereska, natychmiast rowniez popadajac w przygnebienie w stopniu, w jakim to bylo przy jej obecnym nastroju mozliwe. – Niedobrze mi sie od tego robi! Dopoki nie mysle, wszystko jest w porzadku, ale jak tylko zaczne… Nie mam radia, adapteru, aparatu fotograficznego, przyzwoitych kiecek, modnych butow i zimowego palta. A moj ojciec upiera sie, ze nie bedzie kradl.

– Moj tez – westchnela Okretka. – Pojecia nie mam, skad ludzie biora pieniadze dla swoich dzieci. Krystyna ma wszystko i ten jej caly… narzeczony tez. Dostaja od rodzicow.

– Tym rodzicom prawdopodobnie lepiej sie powodzi. Mnie palto kupia, mozliwe, ze buty tez, ale reszte moge sobie od razu wybic z glowy, bo ten idiota, moj brat, rosnie. Chyba ze sama zarobie. Musialabym dawac te parszywe korepetycje przez dwadziescia cztery godziny na dobe…

Ponure rozwazania na tematy finansowe zajely im co najmniej pol drogi. Obie od najmlodszych lat zdawaly sobie sprawe, iz zadanie od rodzicow zaspokojenia wszelkich wymagan i potrzeb jest pozbawione wiekszego sensu. Rownie dobrze moglyby zadac piatej pory roku. Rodzice najzwyczajniej w swiecie nie mieli i koniec.

Przy takim stanie rzeczy obie przywykly juz od dawna liczyc na wlasne sily i stosowac wymagania do mozliwosci. Ponura proza zycia wdzierala sie w poezje uczuc z niesmaczna i odrazajaca nachalnoscia. Tematy finansowe nieodmiennie budzily przygnebienie i gniotly ciezarem zycia.

W poblizu celu wyprawy poezja uczuc wziela gore.

– Umowie sie z nim na niedziele – powiedziala rozmarzona Tereska. – Mozliwe, ze go wywloke gdzies za miasto.

– W niedziele mamy sadzic w Pyrach – przypomniala Okretka.

– Jeszcze czego! Nie mam najmniejszego zamiaru w ogole sie tym interesowac! Ty tez. Jesli wezmiesz w tym udzial, bedziesz glupia jak stolowe nogi. Dosc sie narobilysmy, teraz niech sie reszta meczy.

– Kiedy ja nawet lubie sadzic. Wolalabym sama posadzic caly sad niz robic te okropne starania. W dodatku narazajac sie, ze mnie bandyci zamorduja! Nie wiesz, dlaczego nie kazali nam ich dzisiaj ogladac?

– Nie wiem. Mozliwe, ze ich nie mieli pod reka. Co cie to obchodzi…

– Jak to, co mnie to obchodzi! – zdenerwowala sie Okretka. – Uwazasz, ze bede tak spokojnie patrzyla, jak mi leb ukrecaja?! Chyba ciebie tez powinno interesowac, kiedy ich wreszcie unieszkodliwia!

– Nie wiem – powiedziala Tereska z roztargnieniem, najwidoczniej zaprzatnieta nagle jakas szalenie atrakcyjna mysla. – Wcale nie wiem. Moze byloby dobrze, gdyby mnie napadli przy Bogusiu i on by musial stanac w mojej obronie? To podobno bardzo laczy.

– Znam inne sposoby laczenia. Prosze bardzo, moga cie napadac, jesli sobie zyczysz, ale mnie z tego wyklucz. Nie zalezy mi na laczeniu sie z Bogusiem.

– Nie rozpedzaj sie, tu gdzies musimy skrecic…

Ostatni wlasciciel sadu, ktory obiecal im ofiarowac na szlachetny cel pietnascie sadzonek za pokwitowaniem, siedzial przy stole w swojej kuchni w towarzystwie dwoch gosci. Byl wielki, zwalisty, bykowaty i robil wrazenie, jakby praca umyslowa nie byla jego ulubionym zajeciem. Towarzyszacy mu osobnicy prezentowali w stosunku do siebie same kontrasty. Starszy byl bardzo wysoki, bardzo chudy, tak jasny, ze robil wrazenie dokladnie spranego, mlodszy zas niski, tegi, nabity w sobie i wrecz nienaturalnie czarny. Starszy flegmatycznie powsciagliwy, spokojny, ubrany z dyskretna elegancja, mlodszy zywy, pelen temperamentu, nerwowy, przyodziany w zdumiewajaca obfitosc jaskrawych barw. Elementem wspolnym dla wszystkich trzech bylo zainteresowanie, jakie okazywali omawianemu wlasnie tematowi.

– Tu jest bezpiecznie – mowil gospodarz, marszczac czolo. – Lepszego miejsca nie ma. Nikt nas ani razu nie widzial. O, szlag by to trafil.

Ostatnie slowa wyglosil tonem lekkiego niezadowolenia, spojrzawszy przypadkiem w okno. Obaj goscie poszli za jego przykladem.

– Cholera ciezka – wrzasnal zduszonym glosem mlodszy, zrywajac sie z krzesla.

– Spokojnie – powiedzial zimno starszy. – Bez paniki. Zdaje sie, ze miales racje. Wychodzimy tylem, ale juz. Musza zobaczyc, ze nas tu nie ma.

– A mowilem, ze gliny! Mowilem! Siedzacy ciagle przy stole i patrzacy tepo w okno gospodarz odwrocil sie, zdumiony.

– Jakie gliny? O co chodzi?

– Te dwie dziewuchy na podworzu! To gliny! Wyweszyly nas! Bezpiecznie. Znalazl sobie bezpiecznie!

– Co on? One sa z jakiejs szkoly, po sadzonki przyjechaly, obiecalem im wczoraj. Calkiem zapomnialem, chociaz nie, zdaje sie, ze mialy przyjechac pozniej, na wieczor…

– Najlepszy dowod! – denerwowal sie mlodszy, miotajac sie goraczkowo miedzy stolem a drzwiami. – Wypatrzyly nas juz wczoraj! Przyjechaly wczesniej specjalnie, zeby sprawdzic!

– Przestan wyprawiac histerie – powiedzial spokojnie starszy. – Z jakiej szkoly, jakie sadzonki, skad sie wziely, jak tu trafily i kiedy?

Gospodarz wyjasnil, kto i po co przyslal wczoraj do niego dwie uczennice, oddajace sie pracy spolecznej. Wyprany blondyn sucho wyjasnil, ze spotkano je poznym wieczorem poprzedniego dnia i ze wydaly sie podejrzane. Gospodarz przyswiadczyl, ze owszem, wczoraj rowniez byly tu po drzewka u kogo innego, przedtem zas nigdy ich na oczy nie widzial.

– Idzie tu jedna! – zachrypial dziko nerwowy brunet.

Chudy blondyn spojrzal w okno i podniosl sie bez pospiechu.

– Oddalamy sie – zadecydowal. – Przestan robic przedstawienie, to jeszcze nic pewnego. Pan wypusci nas tylem, panie Szymonie, a potem oprowadzi je po calym domu, zeby wyraznie zobaczyly, ze nikogo tu nie ma. Na wszelki wypadek. Potem pan je splawi, a potem zobaczymy, co zrobia. Zabierajcie nakrycia…

– Zamkniete i nikogo nie ma – zaraportowala Tereska, wracajac do czekajacej ze stolem na sznurku Okretki.

– To gdzie ten chlop sie podziewa? – zdenerwowala sie Okretka. – Powinien byc kolo domu. W ogole ktos powinien byc.

– Moga byc w ogrodzie. Mowilam, ze przyjedziemy za wczesnie. Poczekajmy, moze sie gdzie pokaze, a jak nie, pojdziemy go szukac.